Zabawa w zawodowy sport za publiczny grosz

2
Stadion Miejskim w Tychach; fot. J. Jędrysik
Reklama

„Samorządy powinny finansować przede wszystkim budowę infrastruktury sportowej oraz szkolenie dzieci i młodzieży. Publiczne pieniądze nie powinny być przeznaczane na pensje piłkarzy. Zawodowy futbol to biznes, a sekretarz miasta nie powinien się zajmować zarządzaniem klubem piłkarskim. (…) Nasza piłka klubowa tkwi jeszcze trochę w socjalizmie. Pieniądze często załatwiane są po znajomości, gdy poseł lobbuje u kolegi z państwowej firmy, aby ta przeznaczyła jakieś pieniądze na klub”.

Kto to powiedział? Nie… Nikt z ekipy rządowej „dobrej zmiany”. To słowa sprzed dwóch lat, wypowiedziane na łamach „Gazety Wyborczej” przez Cezarego Kucharskiego, byłego piłkarza, menedżera Roberta Lewandowskiego z Bayernu Monachium i ówczesnego posła PO.

Ta opinia jak ulał pasuje do sytuacji w Tychach. W tym mieście właśnie urzędnicy bawią się w zawodowy sport, a pieniądze na niego płyną ze spółek, tylko nie Skarbu Państwa, ale tych miejskich (Master, RPWiK, RCGWŚ, PEC, PKM). Również miejska spółka zarządza zawodowym sportem, a konkretnie drużynami: piłkarską, hokejową i koszykarską GKS Tychy. To w nią władze Tychów pompują miliony złotych, aby utrzymać stadion i graczy. Oczywiście są też sponsorzy prywatni, ale bez pieniędzy publicznych zawodowego sportu w Tychach by nie było.

Zawsze miałem poważne wątpliwości odnośnie pakowania pieniędzy podatników w tego typu przedsięwzięcia. Fachowcy tłumaczą mi jednak, że inaczej się nie da, bo bez miejskiej kasy większość klubów by upadła. Przecież tylko dzięki wsparciu samorządowymi pieniędzmi istnieją jeszcze legendy śląskiej piłki: Górnik Zabrze i Ruch Chorzów.

Reklama

Jeśli już tak musi być, to oczekiwałabym od urzędników bawiących się w zawodowy sport pełnej transparentności finansowej. Powinni cyklicznie udostępniać sprawozdania ile pieniędzy budżetowych wydali i na jakie cele. Tymczasem w Tychach podatnicy nie mogli dowiedzieć się ile ich pieniędzy wydano na mecz towarzyski z 1.FC Kӧln (prezydent Andrzej Dziuba zasłaniał się interesem właściciela niemieckiego klubu), jaką odprawę dostał nietrafiony trener Tomasz Hajto ani nawet ile Tyski Sport uzyskał z tytułu odpisu 1 proc.(tę kwotę ujawniła nam dopiero katowicka Izba Skarbowa).

Włodarze Tychów i Tyskiego Sportu zachowują się jakby byli właścicielami prywatnego klubu-firmy w rozumieniu Barcelony, Realu czy Paris Saint-German. Jednak tyscy urzędnicy to nie arabscy szejkowie.

Wiadomo, że przychody spółki sportowej są dużo mniejsze od wydatków na płace i ich pochodne, a więc bilans jest ujemny.

Czy z samorządowych pieniędzy pokrywane są wynagrodzenia dla piłkarzy i trenerów oraz przydzielane są im inne dobra (np. mieszkania)? To już kiedyś było… Za komuny w Tychach piłkarz miał fikcyjny etat na grubie. Teraz, de facto jest urzędnikiem, zatrudnionym przez samorząd.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Zadziwia mnie bezradność dziennikarska tak poczytnej gazety, jak Nowe Info. Są przepisy prawa, zobowiązujące „władzę” do udzielania informacji. Jeżeli dziennikarze są „bezsilni”, polecam pomoc: „Sieć Obywatelska Watchdog Polska – Stowarzyszenie Interwencji Prawnej, albo: „stowarzyszenie.naszeprawo@gmail.com. Takie zachowanie rodzi właśnie arogancję władzy.Czytam, że dziennikarz stwierdza, że oficjalna informacja „władzy” nie potwierdza się w uzyskanych z „wielką trudnością” dokumentach. I co? I nic! Dziennikarz przechodzi do „porządku dziennego”, zamiast poinformować czytelników, że „władza” konfabuluje (delikatnie) lub uczciwie w stosunku do czytelników, że „władza” po prostu…kłamie? Zawsze boli czytelnika, słuchacza, telewidza,że dziennikarz „epatuje sensacją” i…nic z tego nie wynika. Zrozumiałe (?!) jest to u mediów „podległym-uległym” władzy, ale media niezależne, mają inne „obowiązki” wobec swoich czytelników…prawda?

    • Istotnym problemem w Polsce nie jest brak uregulowań ustawowych dających prawo do informacji, ale egzekucja tych praw. Korzystamy z wszelkich, także wymienionych przez Pana, możliwości legalnego zdobycia informacji. Instytucje, które maja stać na straży przestrzegania prawa są często bezradne wobec uporu tych, którzy informacji nie chcą udzielić. Doświadczaliśmy tego i doświadczamy obserwując działania np. Samorządowego Kolegium Odwoławczego. SKO nie ma żadnych możliwości wyegzekwowania informacji np. od urzędu, gdy ten nastawi się, że informacji takiej nie udzieli. Wydawanie i zaskarżanie decyzji trwa dwa lata albo i dłużej. W tej sprawie emocje są zrozumiałe i wskazane w przypadku opinii publicznej, ale niewskazane u dziennikarza. A tak na marginesie, aby kogoś nazwać publicznie kłamca trzeba udowodnić nie tylko to, że mówi nieprawdę, ale że mówi nieprawdę całkowicie świadomie. Pozdrawiamy i zapewniamy, że prędzej czy później docieramy do informacji z pomocą lub bez pomocy instytucji.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj