663 km do świętego Jakuba

0
78-letnia Maria Chlebowska na Camino da Santiago; fot. z arch. M. Chlebowskiej
Reklama

Ma 78 lat. W maju tego roku odbyła pielgrzymkę do Santiago de Compostela w Hiszpanii. W ciągu 24 dni przeszła 663 km. Po powrocie wyruszyła na swą 25. pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. W sierpniu wybiera się do Kalwarii.

Maria Chlebowska; fot. Renata Botor-Pławecka

Maria Chlebowska z Pszczyny właśnie oprawiła w szklane ramki compostelki – zaświadczenia potwierdzające odbycie pieszej pielgrzymki do Santiago de Compostela w Hiszpanii. Bo na tym pielgrzymim szlaku każdy przebyty kilometr jest udokumentowany pieczęciami w paszporcie pielgrzyma, który dostaje się na początku trasy (książeczka z muszlą na okładce – symbolem, którym wyraźnie oznakowana jest cała Droga św. Jakuba – Camino de Santiago). Po hiszpańsku zapisano na compostelce pani Marii, że od 1 do 24 maja tego roku przeszła 663 km z Bilbao do Santiago de Compostela. Na podobnym zaświadczeniu sprzed czterech lat jest wpis o przejściu z Saint-Jean-Pied-de-Port we Francji prawie 1000 km Drogą św. Jakuba (jest wiele tras pielgrzymki). To cenne pamiątki. Kolejną jest tradycyjny kostur z muszlą i tykwą (choć Maria nie szła z kosturem, tylko z kijkami do nordic walking).

Na tegoroczną wyprawę oszczędzała dwa lata. Bo też pielgrzymowanie do św. Jakuba Starszego Apostoła w Santiago de Compostela to pielgrzymka indywidualna, zorganizowana od początku do końca przez pielgrzyma, który sam wybiera trasę, sam szuka noclegu, sam

niesie bagaż – rzeczy i intencji.

– Na pierwsze camino szłam za żywych. Za dzieci, wnuki, za sąsiadów. W tym roku szłam za zmarłych (w styczniu zmarł mi mąż).

Reklama

Camino de Santiago to nie jest wycieczka. – Choć mówi się, że nawet jeśli ktoś wychodzi na Drogę św. Jakuba jako turysta, wraca jako pielgrzym. Następuje przemiana.

30 kwietnia dojechała autobusem do Bordeaux we Francji. Była jedyną osobą w autokarze zmierzającą na pielgrzymkę, pozostali podróżni jechali do pracy albo na wakacje. Z Bordeaux do Bayonne bilet pomogła jej kupić młoda Bułgarka. Maria wysiadła na przystanku w Bayonne, deszcz padał, była tylko ona i jeden bezdomny z dwoma psami (psy schowały się pod kocem, a on siedział bez przykrycia). Autobus do Bilbao miała dopiero za trzy i pół godziny. Wtedy jakby spod ziemi wyrósł koło niej chłopak, Aleks. Ma go na zdjęciu. Powiedział, że on też jedzie do Bilbao.

Języka tego chłopaka nie znała, ale rozumiała, co mówi. Poszli razem do katedry w Bayonne. Trzy godziny się Aleks modlił. Była tym bardzo zbudowana. Pomyślała, że ona, choć idzie do takiego świętego miejsca, tak się modlić nie umie.

Gdy się żegnali,

zrobiła mu krzyżyk na czole, bardzo się ucieszył.

Z Bilbao w górach pochodzi pierwsza pieczęć w pielgrzymkowym paszporcie pani Marii. W tamtejszej alberdze (‘albergue’, czyli schronisko) spędziła pierwszą noc na pielgrzymkowym szlaku. Właściciele byli bardzo życzliwi. W albergach płaci się za nocleg od 5 do 15 euro. Czasem za 5 euro właściciele zrobią kolację i śniadanie. A czasem, choć nocleg kosztuje 15 euro, nie dostanie się nawet szklanki wody. Wszystko zależy, jacy są ludzie. Można też trafić na „dom Boga”, gdzie gospodarze oferują pielgrzymom wszystko za darmo. W tym roku trzy razy udało się jej znaleźć takie miejsca, bardzo się z tego cieszyła.
Z Bilbao wyruszyła na szlak z Francuzami. – Ale to byli tacy wysportowani ludzie! Jak oni ruszyli! Trzy i pół godziny darli jak przeciąg. Ja wysiadłam.

Podeszwy stóp miała całe w odciskach. W pewnym momencie nie umiała iść. Zatrzymał się jakiś Hiszpan. Rozumiała, że przekonuje ją, by zebrała siły, bo ma jeszcze tylko 10 km do najbliższej albergi. Normalnie 10 km to nic, ale wtedy było to o 10 km za dużo. Człowiek ten zamówił dla niej taksówkę, która zawiozła ją do schroniska. Zapłaciła 22 euro za tę taksówkę (ma wszystko zanotowane) i pomyślała: „Maryśka, jak ty będziesz tak pielgrzymować, to marny twój los – i finansowy, i pielgrzymkowy”.

Postanowiła wziąć się w garść. W alberdze poprosiła jedną Francuzkę, by jej pomogła

poprzebijać bąble na piętach.

Ale ta zamiast pomóc, zaczęła krzyczeć: „Infekcja!, Infekcja!”. – Godom: „Dziołcha, dej se pokój. Jako infekcja?”. Siadłam, sama poprzebijałam. Miałam neomycynę, popsikałam. Rano stopy były jak nówki.

Ruszyła znów w drogę. Trzeba było pokonać sporo schodów w górę, ale potem szło się nad oceanem. Przepiękna trasa, co jakiś czas kranik z wodą, ławeczki. Pogoda rewelacyjna, nie to co w czasie pielgrzymki cztery lata temu, gdy lało, wiało i śnieżyło. Mimo pięknej aury tym razem jednak sił szybko ubywało. W pewnym momencie zrzuciła plecak, usiadła w rowie. Bo nie dało się dalej iść. Siedziała tak ze 20 minut. Wtedy na horyzoncie zobaczyła dwoje ludzi. Byli to Gizela i Ludwik z Niemiec. On 69 lat, ona 73 lata.

Ludzi w starszym wieku nie jest wielu na trasie. Większość to młodzi, którzy starszych tylko wyprzedzają, życząc „Buen camino”. Niemieccy pielgrzymi w starszym wieku często pielgrzymkę dzielą na etapy – co roku robią np. po 200 km, a nie ponad 600 km za jednym razem. Do Hiszpanii docierają też zwykle drogą lotniczą. Dla polskiej emerytki coś takiego wiązałoby się ze zbyt wysokimi kosztami (za każdym razem trzeba byłoby płacić za autokar do Hiszpanii i z powrotem; droga lotnicza w ogóle nie wchodzi w grę). Gizela i Ludwik jednak – tak jak pszczynianka – postanowili przebyć ponad 600 km za jednym razem.

Gdy Gizela zobaczyła zmęczoną Marię siedzącą w rowie na szlaku, posłała Ludwika, by pospieszył z pomocą. Podszedł, założył pszczyniance plecak i pomógł wstać. Ta pomyślała: „Pójdę za nimi, bo idą takim tempem, że dam radę”. Gizela zaproponowała, że

Maria ma iść przodem

i nadawać tempo, a oni się dostosują. Odtąd już cały czas szli razem.

Bardzo się to towarzystwo pani Marii przydało. Ludwik miał trasę opracowaną z niemiecką precyzją. Zresztą Drogę Jakuba przebywał już dziewiąty raz. Wiedział, gdzie ma być nocleg, więc wcześniej dzwonił w dane miejsce, by uprzedzić o przybyciu. Pani Maria nie musiała się obawiać, że gdy przyjdzie do schroniska nocą, nie będzie miała miejsca (a tak się zdarza i wtedy pielgrzym musi iść kolejne kilometry, by znaleźć nocleg). Cała trójka świetnie się zgrała i rozumiała, choć… niemieccy pielgrzymi nie znali słowa po polsku, a pani Maria nie mówi po niemiecku.

Maria nie miała już problemów ze stopami. Najwięcej trudności sprawiało jej jedynie wchodzenie pod górę. Ale opracowała system: 20 zdrowasiek pod górę i odpoczynek („bo sapałam jak miech kowalski”). Gizela i Ludwik nie zatrzymywali się, szli dalej. Gdy było po równym i z górki, Maria ich doganiała. – Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, ile kilometrów dziennie robiłam, bo mnie to w ogóle nie interesowało. Rodzina dzwoniła: „To gdzie już jesteś?”. A ja nie miałam pojęcia! Tyle miejscowości się mijało, że gdy wchodziłam do następnej, nazwy poprzedniej już nie pamiętałam. Zresztą kto by to spamiętał! Ja wiedziałam jedno: mam wstać rano, zjeść śniadanie i iść dalej.
Była możliwość dania plecaka na bagażówkę, ale kosztuje to 7 euro. Dla emerytki to za drogo.

Polacy na trasie?

Byli. Jedni od 30 lat mieszkają w Kanadzie. Szedł ojciec z córką z Piły. Wiedziała też, że idzie ciężko chory na białaczkę człowiek – muzyk, szedł z Wrocławia. Wypisał się ze szpitala na własną prośbę. Szedł 3000 km. W jednej alberdze pytano Marię, czy go nie spotkała na trasie. Nie spotkała, ale spotkali go ok. 200 km przed metą Polacy spod Warszawy. Właściciele kolejnych schronisk wysyłali sobie informacje, że idzie taki właśnie człowiek. Czy doszedł do św. Jakuba, Maria nie wie.

Gdy dwudziestego czwartego dnia pątniczka z Pszczyny zobaczyła znajomy obelisk z Janem Pawłem II, wiedziała, że dotarła do przedmieść Santiago de Copostela. Chciała jak najszybciej zameldować św. Jakubowi w katedrze. Ale jej towarzysze, jak zawsze dobrze zorganizowani, najpierw musieli się umyć, zjeść, a dopiero potem do katedry. A ona zawsze się starała dostosować. W końcu jednak była w katedrze, mogła przytulić się do świętego (dosłownie – wchodzi się po schodkach i można objąć figurę).

Ostatnie śniadanie z Gizelą i Ludwikiem.

– Marija! – woła ja zawsze Gizela.

– Co chcesz? – pyta jak zawsze Maria. I Gizela pokazuje jej na palcach, że będą szli „dwa lata Porto”. Czyli że za dwa lata pójdziemy na pielgrzymkę z Portugalii, bo jest łatwiejszy szlak – od razu rozumie Maria.

– Dziołcha, ja za dwa lata będę miała 80 lat! Ale jak ci to wytłumaczyć?

Po 20 dniach od pielgrzymki do Santiago de Compostela pani Maria wyruszyła na pieszą pszczyńską pielgrzymkę na Jasną Górę (130 km). Była to jubileuszowa 25. pielgrzymka pani Marii, więc musiała iść. W sierpniu wybiera się do Kalwarii. Zanim wyruszy, ma zamiar wyhaftować i wysłać pamiątkowe obrazki do życzliwych ludzi, których spotkała na Drodze Jakubowej: do dziewczyny z Bułgarii, do Gizeli i Ludwika. Żałuje, że od rozmodlonego Aleksa z Bayonne nie wzięła adresu.

O swoich pielgrzymkach pani Maria pisze w dziennikach-albumach. Na koniec pierwszego z dzienników napisała tak: „Święty Jakubie. A kiedy będę u kresu drogi i kiedy stanę już w Pana progi/, to mnie przywitaj/ i w miłym geście, szepnij do ucha/: Nareszcie jesteś”.

Renata BOTOR-PŁAWECKA
Reportaż ukazał się w „Nowym Info” nr 32-33 z 8 sierpnia 2017 r.
oraz w e-wydaniu 32-33/2017

Materiał jest chroniony prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autorki zabronione.

„Nowe Info” nr 32-33, 8.08.2017 (str. 12-13)

W Pszczynie „Nowe Info” do kupienia m.in. w saloniku prasowym w Kauflandzie (naprzeciw kas), na Poczcie Głównej przy ul. Stefana Batorego 1, w kioskach na dworcu PKP, w saloniku na ul. Piastowskiej 4 (naprzeciw dawnej księgarni), na osiedlu Piastów w sklepie Bisam (dawna Ascona).

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj