Ciuchcią i na wózku inwalidzkim

0
Piotr Kloc, motorniczy Bajkowej Ciuchci kursującej po parku w Pszczynie; fot. Renata Botor-Pławecka
Reklama

Kto bywa w pszczyńskim parku, pewnie kojarzy charakterystyczny dzwonek kolorowej Bajkowej Ciuchci. Uśmiechnięty motorniczy to Piotr Kloc, człowiek z głową pełną pomysłów, które – co ważne – potrafi zrealizować. Jak mówi, najlepszym miejscem, gdzie pomysły wpadają do głowy, jest właśnie park. Przeszkody? Nie robią na nim wielkiego wrażenia. Pokonuje je codziennie, jeżdżąc na wózku inwalidzkim.

Wywiad ukazał się w Nowym Info nr 30 z 25.07.2017 r.

Rozmawia: Renata Botor-Pławecka

– Od kiedy Bajkowa Ciuchcia jeździ po Pszczynie?

Piotr Kloc: Pamiętam pierwszy dzień: 23 lipca 2011 r.

– Wtedy wyruszył pan po raz pierwszy w trasę.

Reklama

– Tak. Z „pewną dozą nieśmiałości,” czy się ludzie nie będą śmiali, nie będą wytykali palcami.

– I co? Śmiali się?

– A gdzie tam. Już pierwszego dnia było zainteresowanie. Podobało się. Do tej pory mi ludzie mówią, że to jedyna taka konkretna atrakcja dla dzieci w Pszczynie.

– Skąd pomysł na ciuchcię?

– Kiedyś stałem w parku z segwayami. To taka platforma z dwoma kółkami i kierownicą, na której trzeba nieco balansować. A gdy już tak się jest w tym parku, to przychodzą kolejne pomysły. Przy segwayach były też autka dla dzieci, myślałem o rikszach. W Internecie trafiłem na „ciufę” zrobioną z wózka widłowego – nad morzem. Umówiłem się, by obejrzeć. Pierwszy raz od wypadku jechałem wtedy pociągiem… 9 godzin w jedną stronę, 11 godzin z powrotem. Potem trafiłem w Internecie na kolejną ciuchcię (to ta, którą mam). W Polsce jeżdżą chyba teraz takie trzy. Odlew wagoników zrobiono w Łebie, aerografem malował to w Krakowie artysta malarz z 27-letnim stażem. Trzeba było przebrnąć przez wszystkie przepisy itd. Ale udało się.

– Jaką trasą pan jeździ?

– Przystanek jest na rynku. Wjeżdżamy bramą przy ratuszu do parku, główna aleja, za mostem w prawo, odbijamy w lewo, znów przecinamy główną aleję w stronę Eiskeller, skręcamy i wracamy pod zamkiem na rynek. Trasa prawie 2 km.

– A gdy trzeba wysiąść, by coś sprawdzić, naprawić?

– Zawsze mam słuchawkę przy uchu i pomoc może przyjechać w każdej chwili.

– Po parku chyba łatwiej jeździ się ciuchcią niż na wózku inwalidzkim.

– Szybciej, ale czy łatwiej? Wózkiem wjadę prawie wszędzie, ciufą już nie.

– Po bruku ciężko wózkiem.

– O tak. Zresztą widziała pani przed chwilą, jak jechałem – nogi spadają. Za to aleja główna jest super i nieskromnie powiem, że jest w tym też i mój udział.

– Pamiętam akcję, gdy pokazywane były bariery architektoniczne w mieście.

– Pokazywaliśmy, jak nasze miasto jest dostosowane dla osób niepełnosprawnych i powychodziły różne rzeczy. A teraz narzekać można w zasadzie głównie na bruk. Bo dużo się poprawiło. Ludzie tego nie widzą, ale ja od 20 lat poruszam się na wózku inwalidzkim. Pamiętam początki, gdy nie było nawet dzwonków w urzędach. Teraz gdy nie mogę gdzieś wjechać (nie wszędzie da się zrobić wjazd dla wózków), to są dzwonki i ktoś wyjdzie, by pomóc.

– Mało kto wie, że po szychcie motorniczy ciufy przesiada się na wózek inwalidzki.

– I przed szychtą też jest na wózku. Państwo nie chciało dać pracy, więc coś trzeba było wymyślić.

24 sierpnia 1997 r. miałem wypadek. Po czterech latach od wypadku po raz pierwszy zacząłem wyjeżdżać na wózku gdzieś dalej.

– Trzeba było się nauczyć jeździć na wózku?

– Nauczyć się trzeba było wszystkiego: jeździć, jeść, pisać. Całego życia trzeba się było nauczyć od podstaw. Jak dziecko. A potem nuda człowieka zaczęła zżerać. I zacząłem zbierać na swój pierwszy wózek aktywny [to taki, którym samodzielnie się jeździ, nie trzeba osoby, która go będzie pchała – przyp red.]. Kosztował od ok. 4 tysięcy zł, a ja miałem 600 zł renty. Chodziłem po firmach, zbierałem pół roku. Było to największe upokorzenie w moim życiu. Jestem wychowany tak, by dawać sobie zawsze radę, a tu musiałem wyjść do ludzi i prosić o pomoc (co samo w sobie było już wystarczająco upokarzające). Najtrudniej było prosić o pomoc znajomych, bo im chętniej się dokładali i pomagali (za co szczerze wszystkim dziękuję), tym gorzej to znosiłem. Czułem się bezużyteczny, mały i pokonany. Powiedziałem sobie wtedy, że zrobię wszystko, by nigdy więcej nie prosić się o pieniądze. Bo też nigdy wcześniej nie doznałem tak wielkiego wewnętrznego upokorzenia. Czasem byłem traktowany niczym żebrak… Strasznie to przeżyłem.

– Ale miało to też dobrą stronę. Zaczął pan myśleć, co zrobić, by nie musieć prosić.

– Zacząłem myśleć, jak zarabiać. Przyszła raz znajoma i rzuciła mi próbki perfum na stół. Mówi: „Masz, zarabiaj”. Pamiętam do dziś, co jej wtedy odpowiedziałem: „Kto mi to g… będzie kupował? ”. A potem pierwszego dnia sprzedałem sześć sztuk perfum, bo okazał się to bardzo dobry kosmetyk. I tak się zaczęła moja historia z samodzielnym zarabianiem pieniędzy.

Bardziej otworzyłem się na ludzi (no bo trzeba było).

– To był taki przełom?

– Tak. Postanowiłem potem nawet zainwestować na giełdzie.

– O kurczę.

– Wtopiłem na dzień dobry. To był okres krachu.

Ale w międzyczasie wpadłem na pomysł z segwayami. Stanąłem w parku. Była to dla mnie ogromna satysfakcja: mogłem sam robić coś fizycznie. Poza tym mogłem dać komuś zarobić (miałem dwie osoby zatrudnione). Ja, osoba na wózku inwalidzkim, mogłem dać komuś pracę! To było wspaniałe. Odkąd wylądowałem na wózku, każdy spoglądał tylko z politowaniem. A w tamtym momencie to ja czułem się innym potrzebny. To było fajne. Potem wprowadziłem ciufę. Oczywiście też było ciężko. Pomogłi mi miasto, obecny burmistrz, dyrektor jednego z banków. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze dużo życzliwych ludzi.

– Powiedział pan, że 4 lata trwało zanim po wypadku zaczął pan samodzielnie wychodzić na zewnątrz. Tyle potrzeba, by nauczyć się żyć na nowo? 

– Każdy przypadek jest inny. W tamtych czasach mało kto słyszał o organizacjach wspierających niepełnosprawnych. Jeszcze panowały stereotypy, że niepełnosprawny powinien siedzieć zamknięty w domu. Początki były straszne. Gdy przyjechałem ze szpitala, rozpłakałem się: bo pomiędzy pokojami miałem próg.

– Pierwsza bariera.

– Nie mogłem przejechać. Chciałem wracać do szpitala.

– Długo pan był w szpitalu?

– W sumie ponad rok. Groziło mi, że zostanę roślinką.

– Aż tak było źle?

– Na początku umiałem ruszać tylko głową…

– Co to był za wypadek?

– Błędy młodości. 25 lat, człowiek przepracowany (bo chciało się zarobić jak najwięcej), jeszcze tu impreza, tam impreza. Wsiadłem rano za kółko i zasnąłem za kierownicą. Stało się.

– Drzewo?

– Pamiętam tylko, że zdawało mi się, że jedzie przede mną rowerzysta. I chciałem go ominąć. Odbiłem kierownicę tak mocno, że wyrwało mnie z drogi. Wbiłem się do rowu. Z tyłu przewoziłem półkę na buty, która mnie uderzyła. Na szczęście nie miałem zapiętych pasów, bo by mi ucięło głowę.

– Komuś innemu coś się stało?

– Nie. Na szczęście tylko sobie zrobiłem krzywdę. Nikogo innego nie skrzywdziłem – to jest najważniejsze. I nie obwiniam też za swój wypadek nikogo, tylko siebie. Mam ten komfort.

Gdy obudziłem się w szpitalu, pomyślałem: trudno, stało się, kolejne doświadczenie życiowe, trzeba to jakoś przeżyć.

– Uhm, już wierzę.

– Autentycznie. Proszę spytać moją ciocię (jest tu niedaleko), może potwierdzić. Pamiętam, jak przyjechała do szpitala i zaczęła płakać nade mną. Powiedziałem jej, że ją kopnę w tyłek, jak nie przestanie. Do dziś mi to pamięta [śmiech].

– W sumie może dzięki temu buńczucznemu charakterowi tak wiele się udało. Bo ktoś inny by się kompletnie załamał.

– Jestem strasznie uparty. Nie wiem, czy to bardziej wada czy zaleta. Były też oczywiście „doły”. Jeden z pierwszych: gdy zostałem przeniesiony ze szpitala w Piekarach do Pszczyny, z okien widziałem dach domu mojej byłej dziewczyny (zerwała wtedy ze mną)…

– Nieźle pan sobie teraz radzi. Skuteczna rehabilitacja?

– Rehabilitacja też. Bo tu cię postawią, tu ci pomachają nogą. Tylko że gdy nie ma w człowieku woli walki, mogą tak machać pół życia bez większych efektów. A ja bardzo chciałem. Od początku sam próbowałem ćwiczyć.

– I warto było.

– Tak. Po miesiącu mogłem się samodzielnie podrapać po nosie. Częściowo wróciło czucie, mogłem podnieść rękę. Pamiętam, jak każdy sukces cieszył. Teraz już się tego tak nie zauważa…

– A jest szansa, żeby pan kiedykolwiek chodził?

– Bóg powiedział, że jestem już zdrowy. ◉

Wywiad ukazał się w Nowym Info nr 30 z 25.07.2017 r.

Piotr Kloc, lat 45, ur. w Pszczynie, od 20 lat na wózku inwalidzkim. Od 2011 r. jeździ po parku Bajkową Ciuchcią (w każdy Dzień Dziecka przejażdżki są za darmo). Prowadzi swój biznes, a oprócz tego pracuje na pełny etat, jak również sprzedaje perfumy. W maju tego roku otworzył budkę z lodami i goframi pod zamkiem. Hobby: nurkowanie (nurkował w Chorwacji i Egipcie). Ostatnio latał motolotnią nad Pszczyną (dwa lata trwało dogrywanie terminu, bo albo praca, albo brak pogody, ale w końcu się udało).

Piotr Kloc; fot. Renata Botor-Pławecka

 

Materiał chroniony prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autorki zabronione.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj