Czerwone chrzty – jak komuniści tworzyli nową, świecką tradycję

0
Informacja o uroczystości świeckiego nadania imion w tyskim "Echu"
Reklama

W latach siedemdziesiątych XX wieku władze Polski Ludowej próbowały narzucić obywatelom świętowanie przełomowych momentów ich życia w świecki sposób, wolny od tradycji chrześcijańskiej. W urzędach stanu cywilnego – także w Tychach i okolicy – zaczęto organizować propagandowe uroczystości będące odpowiednikami chrztu, pierwszej komunii świętej i bierzmowania.

Niemowlakom nadawano uroczyście imiona. Tylko zamiast rodziców chrzestnych byli honorowi opiekunowie, nierzadko sekretarze partii. Dziesięciolatków pasowano na młodzików, a 18-latkom z pompą wręczano dowody osobiste i mianowano na obywateli PRL. Wreszcie nowożeńców namawiano do składania kwiatów pod Pomnikiem Walki i Pracy, zwanego dziś Żyrafą.

Z oferty komunistów korzystali zarówno niewierzący jak i ci, którzy chrzcili swoje dzieci w kościołach. Bali się o utratę przywilejów w pracy albo skusili się na książeczkę mieszkaniową lub inne deficytowe dobra materialne.

Druga fala zeświecczania 

Dlaczego świeckie, „czerwone chrzciny” pojawiły się w Polsce i to w sutych latach rządów Edwarda Gierka? – Na fakt, że w latach 70. pojawiły się m.in. świeckie chrzty (czyli „uroczystość nadania imienia”), złożyły się dwie rzeczy – mówi etnograf Maria Lipok-Bierwiaczonek. – Po pierwsze odwieczna jest potrzeba ludzi do obudowywania przełomowych momentów życia obrzędami. Z drugiej strony po wojnie państwo inicjowało proces zeświecczenia życia. Tendencję tę kojarzymy głównie z okresem stalinowskim, kiedy trwała bezpardonowa walka komunistów z Kościołem i kiedy wyrugowano religię ze szkół. Tymczasem za czasów Gierka nastąpiła druga fala zeświecczania. W latach 70. nasilono pracę ideologiczną w zakładach pracy i wszelkich organizacjach. Wszyscy uczniowie szkół podstawowych musieli zapisać się do harcerstwa, a w szkołach średnich 100 proc. młodzieży musiało należeć do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Apogeum tych działań była nowelizacja konstytucji PRL, w której w 1976 r. wpisano dozgonną przyjaźni ze Związkiem Radzieckim – dodaje Maria Lipok-Bierwiaczonek.

Reklama

Tyska etnograf zauważa, że po gomułkowskich, chudych latach, w dekadzie Gierka społeczeństwo odczuwało poprawę warunków materialnych (mimo kłopotów zaopatrzenia). W latach 50 i 60. organizowano jeszcze skromne uroczystości rodzinne w domach, w latach 70. świętowano huczniej. Zaczęły się upowszechniać przyjęcia w restauracjach i to nie tylko z okazji ślubów, ale także chrztów oraz komunii świętych. Potrzebę świętowania i tęsknotę za ceremonialną oprawą odczuwali też ludzie deklarujący się jako ateiści. Wymyślono więc świeckie odpowiedniki.

Komu służy tyska gastronomia?

Potrzeba świeckiej konkurencji dla religijnych uroczystości musiała być silna, skoro w maju 1976 r. do tyskiego „Echa”, wówczas organu Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, tak napisał czytelnik z Tychów: „W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się na obiad do restauracji »Astoria«. Niestety lokal był nieczynny. Zerknąłem przez szybę do sali. Zobaczyłem stoły ustawione w jednym rzędzie, nakryte białymi obrusami. Zapytałem kelnerki, dlaczego lokal jest zamknięty? Odpowiedziała, że dzisiaj mają trzy święte komunie. Poszliśmy do »Słonecznej«. Okazało się, że jedna z sal była zarezerwowana. Dlaczego? Odpowiedziano mi: bo my tu mamy świętą komunię! Szanowna Redakcjo! Proszę mnie dobrze zrozumieć: choć jestem człowiekiem niewierzącym, szanuję uczucia religijne ludzi. Uważam jednak, że ludzie żyją dostatnio. Mają pieniądze. Stać ich na urządzanie hucznych bankietów, w tym także komunijnych, ale w domu. Powtarzam: wolno im tak czynić, ale wydaje mi się, że jest to sprawa czysto prywatna. Przeto nie powinno się umożliwiać urządzania imprez komunijnych w państwowych lokalach gastronomicznych. Komu służy tyska gastronomia?”

Co jeszcze sprzyjało wprowadzaniu „czerwonych chrztów” w czasach pierwszego sekretarza Gierka ? Nie bez znaczenia był fakt, że coraz więcej młodych ludzi przenosiło się ze wsi do miast. Tak też było w przypadku rozbudowujących się Tychów. Tu ludzie znajdowali pracę w wielkich zakładach przemysłowych – Fabryce Samochodów Małolitrażowych czy kopalni „Piast”, tu otrzymywali zakładowe mieszkania. Zachłystywali się więc miejskim życiem i poluźniły się ich więzy z miejscem urodzin – wsią wierną tradycji katolickiej. Wtedy też pojawiły się po raz pierwszy w PRL-u tzw. pałace ślubów z okazałymi wnętrzami i podniosłą celebrą (w Tychach wybudowano odrębny pawilon przy nowym ratuszu).

Efektowna, bordowa toga

„Echo”, marzec 1975 r.:W pawłowickim Urzędzie Stanu Cywilnego odbyła się podniosła uroczystość nadania imienia niemowlęciu. Był to pierwszy tego rodzaju ceremoniał świecki w gminie, który z pewnością wejdzie na stałe do tradycji miejscowego USC. Szczęśliwymi rodzicami byli Matylda i Jerzy (w oryginale nazwisko – przyp. red.). Matka jest dyrektorką Szkoły Podstawowej w Warszowicach, zaś ojciec pełni funkcję I sekretarza Komitetu Gminnego PZPR w Pawłowicach. W roli honorowych opiekunów niemowlęcia, któremu zgodnie z życzeniem rodziców nadano imiona Joanna, Mirosława – wystąpili: Edward Szyszka – sekretarz Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej oraz Jerzy Sztwiertnia – dyrektor Gminnej Szkoły Zbiorczej. (…) Cały przebieg uroczystości utrwalono na taśmie magnetofonowej, która stanowić będzie dla maleństwa, jak i dla rodziców miłe wspomnienie. Dziecko, mające obecnie pięć miesięcy otrzymało od swych honorowych opiekunów liczne prezenty, zaś ognisko Związku Nauczycielstwa Polskiego zafundowało jej książeczkę oszczędnościową PKO”.

„Echo”, czerwiec 1976 r.: „Ostatnio w Urzędzie Stanu Cywilnego w Tychach odbyła się miła uroczystość. W podniosłym nastroju Agnieszka Srokowa, kierowniczka USC – ubrana w efektowną, bordową togę i łańcuch z godłem państwowym – dokonała aktu nadania imion bliźniakom – Markowi Piotrowi i Adamowi Pawłowi, którzy ukończyli pierwszy rok życia. Szczęśliwymi rodzicami synów są Małgorzata i Józef (w oryginale nazwisko – przyp. red.). Pani Małgorzata korzysta obecnie z rocznego, bezpłatnego urlopu macierzyńskiego i jest pracowniczką Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska. Natomiast ojciec jest górnikiem kopalni »Ziemowit«. Honorowymi opiekunami dzieci zostali ich krewni. W uroczystości wzięli udział przedstawiciele zakładów pracy rodziców. Ufundowali oni chłopcom cenne upominki. W uroczystości uczestniczyły też przedstawicielki Ligi Kobiet. Na zakończenie rodzice i goście złożyli wiązanki kwiatów pod Pomnikiem Walki i Pracy”.

Honorowi opiekunowie

Hubert Chwalczyk, w latach 1967-1990 pracownik Urzędu Miasta w Tychach, pełnił m.in. funkcję zastępcy kierownika Urzędu Stanu Cywilnego, wspomina, że propagatorką uroczystego nadawania imion w Tychach była nieżyjąca już Agnieszka Srokowa, ówczesna kierownik USC. Hubert Chwalczyk dobrze pamięta jak wyglądały te uroczystości. Sam prowadził je w zastępstwie. Nie chce jednak wnikać w motywacje ludzi, którzy decydowali się wziąć udział w nich udział. Przyznaje jednak, że czasem były one prozaiczne. – Np. żołnierz godził się zostać honorowym opiekunem, żeby dostać kilka dni przepustki – mówi.

– Przedstawiciel USC witał wszystkich zebranych – rodziców, honorowych opiekunów, członków rodziny i przedstawicieli zakładów pracy, w których byli zatrudnieni rodzice. Wszyscy byli odświętnie ubrani. Dziecko w pięknym beciku lub białym ubranku. Natomiast prowadzący uroczystość ubrany był w togę i łańcuch z godłem państwowym – wspomina H. Chwalczyk.

Formuła świeckiego nadania imienia, którą za mistrzem ceremonii powtarzali rodzice brzmiała następująco:

„Świadomi praw i obowiązków rodzicielskich przyrzekamy, że dołożymy wszelkich starań, by zapewnić dziecku szczęśliwe dzieciństwo, jak i najpomyślniejszy rozwój fizyczny i umysłowy oraz wychować go na uczciwego i szczerze oddanego ojczyźnie obywatela PRL”.

– W kilkuminutowym przemówieniu urzędnik podkreślał też, że urodzenie dziecka jest także ważnym wydarzeniem społecznym, przypomniał o roli rodziców w jego wychowaniu, ich prawach i obowiązkach wobec dziecka. Nie stosowaliśmy ideologicznych wstawek – zapewnia Hubert Chwalczyk. – Nie było tekstów o wierności socjalizmowi, a nawet nic o PRL-u.

Później kierownik USC pytał rodziców o imię i nazwisko, a następnie jakie imiona chcą nadać urodzonemu w Tychach dziecku. Rodzice wypowiadali imiona, a urzędnik potwierdzał ich nadanie. Potem był wpis do księgi pamiątkowej nadania imion. Podpisywali się rodzice i honorowi opiekunowie, których prowadzący uroczystość pytał się, czy w razie potrzeby otoczą to dziecko opieką. Honorowymi opiekunami byli członkowie rodziny, a nie działacze partyjni. Przynajmniej ja takiego przypadku nie pamiętam.

Pszczółka Maja na organach Hammonda

Kierownik USC zwracał się też do dziecka – choć te go oczywiście nie rozumiało. Życzył mu, aby zdrowo rosło i miało radosne dzieciństwo i żeby było chlubą dla rodziców i – ja zawsze mówiłem – dla kraju lub Polski. Te słowa w przyszłości rodzice ci przekażą – kończyliśmy życzenia.

Jak mówi Hubert Chwalczyk, nie było jakiegoś gestu, rytuału ze strony kierownika USC, symbolizującego nadanie imienia (odpowiednika polania główki wodą święcona przez księdza). Był za to podkład muzyczny na żywo na organach Hammonda. – Grać przychodził muzyk z Teatru Małego.

Na uroczystym nadaniu imion to były dziecięce melodie… z dobranocek, np. z „Pszczółki Mai”. Grano też w Tychach „Pust wsiegda budiet sonce”, przebój z Sopotu radzieckiej wokalistki Tamary Miansarowej i sentymentalne „Serce matki” Mieczysława Fogga.

Jeśli świeckie nadanie imienia przypadało w okolicy Bożego Narodzenia, to grano nawet „Lulajże Jezuniu”. – Nie wierzącym to nie przeszkadzało? – Nie. Bo to melodia oparta na motywie szopenowskim – mówi H. Chwalczyk. – Na koniec uroczystości życzenia składała rodzina i goście. Czasem w takiej uroczystości brali udział przedstawiciele PZPR, przeważnie z partyjnej organizacji w zakładzie rodziców. W sumie celebra trwała ok. 20 minut.

Jak mówi Hubert Chwalczyk uroczystych nadań imion w Tychach nie było wiele. Około 10. na rok. Ostatnie odbyło się ok. 1987 r. Nasz rozmówca podkreśla, że w Tychach świeckie chrzciny nie były silnie nacechowane ideologią. Dowód? – Żaden z ówczesnych urzędników miejskich nie wziął udziału w świeckim nadaniu imienia – mówi. Kto więc brał w nich udział?

– To byli przeważnie ludzie niewierzący, którzy nie praktykowali chrztu kościelnego. Przeważnie robotnicy tyskich i okolicznych zakładów przemysłowych (kopalnia „Piast”, Jaworznicko-Mikołowskie Zakłady Naprawcze w Kostuchnie, Zakład Remontowo-Budowlany, FSM, PCS), ale i pracownicy umysłowi, np. nauczyciele oraz członkowie partii – mówi H. Chwalczyk i dodaje:

– Nadawałem imiona wnukowi Stanisława Gurgula, który był m.in. pierwszym sekretarzem Komitetu Powiatowego PZPR w Tychach, a potem awansował do władz komitetu wojewódzkiego partii. Wtedy też był na tej uroczystości ówczesny prezydent Tychów.

Kwiaty pod Pomnikiem Walki i Pracy

Maria Lipok-Bierwiaczonek nie ma jednak wątpliwości, że świeckie ceremonie miały swój ideologiczny podtekst. – W każdym mieście i wsi sekretarz partyjny od spraw propagandy miał za zadanie uruchamiać działania doprowadzające do takich uroczystości. Przy okazji próbowano „wyrwać” ludzi podatnych na indoktrynacje i ich rodziny z kręgu wpływów Kościoła. Poddawano człowieka obróbce ideologicznej, czasem po prostu kupowano go. Nie każdy miał odwagę być nonkomformistą. Bał się o utratę przywilejów w pracy (premia, wczasy, przydział na mieszkanie, talon na samochód), o utratę stanowiska. Z kolei sekretarze POP (podstawowych organizacji partyjnych w zakładach pracy) mieli okazję się wykazać, że ktoś z jego organizacji partyjnej wziął udział w takiej uroczystości. Wahający się byli odpowiednio namawiani przez sekretarza. Ale bywali i gorliwcy, których namawiać nie trzeba było. W prezencie dziecko – bohater uroczystości – otrzymywało książeczkę mieszkaniową lub inne upominki. Nie wykluczone, że potem rodzice ci cichaczem chrzcili swoje pociechy w kościele.

„Echo”, maj 1979 r.: „W Czechowicach-Dziedzicach, w dużej sali, obok USC spotkało się kilkunastu najlepszych uczniów – dziesięciolatków, ich rodzice, nauczyciele, dyrekcje szkół. Nie zabrakło również władz miejsko-gminnych w osobach sekretarza Komitetu Miejsko-Gminego PZPR i naczelnika, którzy nadali tej imprezie ton powagi i ważności chwili, jaką stało się

pasowanie na młodzika, oznaczające wkroczenie dziecka w okres młodzieńczy. Złożenie ślubowania przez młodzież i wręczenie rodzicom listów gratulacyjnych za wzorowe wychowanie dopełniło programu uroczystości, którą postanowiono kontynuować.”

„Echo”, maj 1979 r.: „W przeddzień Święta Pracy w czechowickim Liceum Ogólnokształcącym im. Marii Skłodowskiej-Curie odbyło się pasowanie na obywatela PRL. Wkraczającym w dorosłe życie uczniom trzech szkół średnich wręczono dowody osobiste. W uroczystości wzięli również udział rodzice, którym wręczono listy gratulacyjne, wyrażające uznanie i podziękowanie za wychowanie dzieci na wartościowych członków socjalistycznego społeczeństwa”.

„Echo”, maj 1975 r.: „Dodatkowym akcentem podkreślającym akt zawarcia związku małżeńskiego stał się dla tyskich nowożeńców uroczysty moment składania wiązanek kwiatów pod Pomnikiem Walki i Pracy w Tychach. Młode pary bezpośrednio po uroczystości ślubnej w USC, idą pod pomnik położyć kwiaty, czym zaznaczają swoja więź z miastem i jego społeczeństwem”.

Jak widać prasa nadawała świeckim uroczystościom szczególne znaczenie, podkreślając, że stają się one coraz bardziej popularne, powszechne i piękne. Jednym słowem, że nowa, świecka tradycja przyjmuje się. W rzeczywistości było zupełnie na odwrót.

Tekst po raz pierwszy ukazał się w tygodniku „Echo” nr 28 z 15 lipca 2009 r.

Archiwalne wycinki prasowe pochodzą z tygodnika „Echo” z wydań z drugiej połowy lat 70. XX wieku.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj