Dziewczyna z warkoczami

0
Zesłańcy w Kamionce w Kazachstanie. Magdalena – dziewczyna o długich warkoczach w pierwszym rzędzie; jej mama – Anna Chlebek – w trzecim rzędzie, piąta z lewej; brat Jerzy – szósty z lewej, ostatni rząd; fot. z arch. M. Gregerackiej
Reklama

Zapamiętałam zdjęcie. Czarno-białe, grupowe. Zwraca na nim uwagę dziewczyna o pięknych, długich warkoczach. To 15-letnia Magdalena (wtedy Chlebek, potem Gregeracka). Fotografia została zrobiona w 1940 r. w kołchozie Kamionka w Kazachstanie, krótko po zesłaniu. Po latach ta dawna dziewczyna opowie mi, co działo się później. O mamie, którą pochowa w zbitej naprędce trumnie. O ojcu, którego już nigdy nie zobaczy, i dopiero w 1995 r. znajdzie jego nazwisko na tzw. Ukraińskiej Liście Katyńskiej.

Renata BOTOR-PŁAWECKA

Na zdjęciu, które miałam w ręku dokładnie 10 lat temu, jest także mama Magdaleny – założyła na głowę apaszkę. Wysoki, szczupły młodzian w ostatnim rzędzie to brat, Jerzy. Brakuje Eryka. Gdy do kołchozu przyjechał fotograf i Polacy postanowili zrobić sobie tę pamiątkową fotografię (na którą zorganizowali zrzutkę), Eryk musiał być w robocie, nie zdążył dotrzeć.

Gdy ustawiali się do zdjęcia, może jeszcze mieli nadzieję, że szybko uda się wrócić do domu – do Pszczyny, Katowic czy Drohobycza.

Pszczyna była miejscem, w którym mieli korzenie. W pszczyńskiej Starej Wsi urodził się ojciec – Jerzy Chlebek, rocznik 1888. Jego żona, Anna z Zemanków, pochodziła z podpszczyńskich Rudołtowic.

Jerzy pracował

Reklama

w straży więziennej

– najpierw w Pszczynie, potem w Katowicach, a w końcu w Drohobyczu (w funkcji przodownika więziennictwa). Tam, na dawnych Kresach Rzeczpospolitej, była praca, służbowe mieszkanie w bloku pracowniczym, dzieci chodziły tam do szkoły. Rodzice bardzo dbali o ich wykształcenie. Magdalena uczęszczała do prywatnego gimnazjum (nie było państwowego żeńskiego), Jerzy chodził do technikum, a Eryk zaczął pracować w biurze meldunkowym urzędu miasta.

Tak zastał ich wrzesień 1939 r. Do Drohobycza najpierw wkroczyli Niemcy. Jerzy Chlebek dowiedział się wówczas, że Niemcy jednak teren opuszczają, bo teraz należy on do ZSRR. Chlebkowie nie wiedzieli, co robić, przed kim i dokąd uciekać. Sowieci kazali opuścić rodzinom straży więziennej służbowe mieszkania. Chlebków przygarnęli znajomi. Jeszcze wtedy ojciec był razem z nimi. – Nie od razu go wzięli. Nie był widocznie na pierwszej liście – opowiadała mi w kwietniu 2010 roku Magdalena Gregeracka. Ale niepokój w miasteczku był coraz większy. W Drohobyczu były dwie stacje kolejowe – mała dla pasażerów i duża towarowa. Szybko rozeszło się, że pojawiło się bardzo dużo wagonów towarowych. „Chyba do wywózki” – krążyły pogłoski.

Jerzy Chlebek, fot. z arch. M. Gregerackiej

Jerzy Chlebek znalazł się na kolejnej liście. Przyszli po niego w nocy 11 kwietnia 1940 r. Nawet nie pozwolili pożegnać się z rodziną. Nikt nie miał pojęcia, gdzie go zabierają. Po paru dniach przyszli po rodzinę. Pozwolili się spakować. Samochody już czekały przed domami.

Zawieźli ich na stację,

gdzie stały towarowe wagony. Magdalena miała wtedy 15 lat, Jerzy – 19, Eryk – 23 lata. Wagonów mogło być około 30.

Magdalena zapamiętała, że zatrzymali się we Lwowie, gdzie pociąg stał trzy dni. Wypuszczano tylko dwie osoby, by przyniosły w wiadrze wody, pozostali cały czas siedzieli zamknięci. Wiedzieli, że dołączane są następne wagony.

Po miesiącu dojechali do miasta Kustanaj w Kazachstanie. Tam czekały już ciężarówki, którymi rodziny odwożono do kołchozów. Chlebkowie wywiezieni zostali do Kamionki. Kołchoźnicy mieli przyjąć do siebie polskie rodziny. Rozpoczęło się życie w zimnie, biedzie, głodzie, chorobach.

Gdy zaczęła się tworzyć armia polska, bracia postanowili, że starszy do niej dotrze, a młodszy zostanie z matką i siostrą. Wyjechał Eryk, ale za dwa tygodnie – jak zapamiętała Magdalena – przyszedł rozkaz z „wojenkomatu”, że młodszego też powołują do tworzącej się polskiej armii. Pojechał.

Magdalena pracowała w kołchozie. Chcąc jeść, musiała zarobić na żywność, której bez przerwy jej i mamie brakowało. Matka tych warunków nie wytrzymała. Zmarła, schorowana,

wycieńczona głodem.

Przed śmiercią dokładnie powiedziała jednak córce, co ma dalej robić: ma ją pochować w czarnej, dwuczęściowej garsonce; ma napisać do polskich znajomych (jeszcze z bloku w Drohobyczu), którzy mieszkali w Borowoje, ok. 60 km od Kamionki.

Dziewczyna znała w kołchozie stolarza-niemowę (wywieziony został, bo brat był wojskowym), który zbił trumnę. Dobrze się złożyło, że jego szef akurat wyjechał. Gdy wrócił, co prawda zrobił straszną awanturę, ale już wtedy zmarła leżała w trumnie. Pochować matkę pomogli staruszkowie z Polski, którzy mieszkali też w Kamionce. Wzięli łopaty, by na cmentarzu wykopać dół. Okazało się jednak, że ziemia jest za bardzo zmarznięta. Poradzono im, by szukali starego grobu.

– Pamiętam, że śniegu było po kolana. Szłam za saniami z trumną. Staruszkowie odmawiali modlitwę. Tak pogrzebali mamę. W Kamionce – opowiadała mi po latach Magdalena.

Dziewczyna powiadomiła polskich znajomych w Borowoje, że mama umarła. Wynajęła też Kirgiza (miał konia i sanie), by ją tam zawiózł. Sprzedała mu płaszcze i sukienki, które zostały po mamie (wcześniej z matką też w zamian za odzież, jeszcze po ojcu i braciach, mogły dostać trochę jedzenia). Dotarła na miejsce.

Znalazła się potem na liście sierot, które mogą starać się o wyjazd na Ukrainę. Wiosną 1944, po miesiącu podróży, dotarła więc do Kagarłyku w pobliżu Kijowa. Było lepiej, pracowała w cukrowni, trzy razy dziennie można sobie było kupić zupę. Doczekała się końca wojny i chwili, gdy na początku 1946 r. mogła wrócić do Polski. Jak mi mówiła, pomocny okazał się „rodzinny sztambuch” – pieczołowicie przechowywana książeczka po niemiecku, z pieczęciami i wpisami, potwierdzającymi, że pochodzi z Pszczyny.

Magdalena wróciła do Polski dzięki „rodzinnemu sztambuchowi”, fot. Renata Botor-Pławecka

Jeszcze na zesłaniu dostała list od brata. Nie wyczytała z niego co prawda nic, bo cenzura większość zdań powycinała. Ale wiedziała, że Eryk i Jerzy żyją. Potem dowiedziała się, że jeden walczył w Afryce, a drugi m.in. pod Monte Cassino. Obaj po wojnie zamieszkali w Anglii. Odnalazła ich, dzięki informacji zamieszczonej przez krewnego w Gazecie Polskiej w Anglii.

Nie miała natomiast pojęcia,

co się stało z ojcem.

Dochodziły ją słuchy, że bardzo wielu Polaków zostało pomordowanych przez NKWD. O Katyniu jednak nic się nie mówiło. Dopiero po latach.

W 1995 jeden z braci przysłał siostrze fragment „Zeszytów Katyńskich” z 1994. Publikacja nosiła tytuł „Listy Katyńskiej ciąg dalszy. Straceni na Ukrainie. Lista obywateli polskich zamordowanych na Ukrainie na podstawie decyzji biura politycznego WKP (b) i naczelnych władz państwowych ZSRR z 5 marca 1940”. Znajdował się tam wyciąg z Listy Katyńskiej. Pod numerem 3108 widniał zapis: „Jerzy Chlebek, syn Jerzego, urodzony 1888 r., 56/3-13”.

W publikacji zamieszczono wstęp Stefana Śnieżki, Prokuratora Generalnego RP. To jemu został przekazany wykaz nazywany później „Ukraińską Listą Katyńską.

„W dniu 5 maja 1994 r. w Kijowie, zastępca szefa Służby Bezpieczeństwa Ukrainy generał Andrej Chomicz pokazał mi wykaz zawierający 3435 nazwisk. Formalnie był to dokument informujący o tym, że 25 listopada 1940 r. naczelnik I Wydziału Specjalnego NKWD Ukraińskiej SRR starszy lejtenant bezpieczeństwa Cwietuchin wysłał do Moskwy naczelnikowi I Wydziału Specjalnego NKWD ZSRR majorowi bezpieczeństwa Basztakawowi 3435 więziennych akt osobowych. Jednak ani ja, po pobieżnym zapoznaniu się z wykazem, ani jak sądzę generał Chomicz nie mieliśmy wątpliwości, że jest to nowa, kolejna lista nieznanych dotychczas ofiar zbrodni katyńskiej. Nieznanych, ale poszukiwanych w śledztwie katyńskim od jesieni 1992, tzn. od momentu kiedy to z dokumentów dostarczonych prezydentowi RP Lechowi Wałęsie przez prezydenta Rosji Borysa Jelcyna dowiedzieliśmy się, że oprócz jeńców wojennych zdecydowano wymordować w tej samej akcji również inne osoby” – relacjonował Stefan Śnieżko. Z dokumentów tych wynikało, że tym samym postanowieniem sowieckiego Biura Politycznego z 5 marca 1940 r. zdecydowano o zamordowaniu – oprócz jeńców w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie – także osób aresztowanych i przetrzymywanych w więzieniach w tzw. zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi (ponieważ „…wszyscy oni są zawziętymi, niepoprawnymi wrogami władzy radzieckiej…”). Jak podał S. Śnieżko, chodziło o „7305 osób z więzień tzw. Zachodniej Ukrainy i Białorusi”, z czego udostępniony mu wykaz to „»ukraińska część« 7305 rozstrzelanych na Ukrainie i Białorusi ofiar zbrodni katyńskiej”.

Jak podaje Sławomir Kalbarczyk w Biuletynie Instytutu Pamięci Narodowej (nr 4/2010), wśród 3435 aresztowanych osób, które znalazły się na liście, było 480 wojskowych, ponad 500 policjantów, ok. 100 sędziów i prokuratorów, 50 ziemian, 35 adwokatów oraz kilkudziesięciu pracowników administracji państwowej i samorządowej. Historycy z IPN ustalili, że ludzie ci byli przewiezieni m.in. ze Lwowa, Równego, Łucka, Tarnopola, Stanisławowa i Drohobycza do Kijowa, Charkowa i Chersonia, a następnie zamordowani.

Gdzie spoczęli?

Część z nich (co najmniej 1980) zostało pogrzebanych w Bykowni pod Kijowem, gdzie spoczywa ok. 150 tys. ofiar NKWD różnych narodowości. Podczas prowadzonych tam prac archeologicznych znaleziono m.in. przedmioty należące do osób z Ukraińskiej Listy Katyńskiej (nieśmiertelnik, grzebień z wygrawerowanymi nazwiskami). Prace badawcze były jednak mocno utrudnione, gdyż groby przez wiele lat były przekopywane, rabowane, a w latach 80. i 90. XX w. na zlecenie KGB zostały przeprowadzone tam „oficjalne ekshumacje”. W 2012 r. powstał Polski Cmentarz Wojenny w Bykowni.

Pani Magdalena mówiła mi w 2010 r., że nie wie, gdzie jest pochowany jej ojciec. Pisała m.in. do Kijowa, bez odpowiedzi.

Historię Magdaleny Gregerackiej z domu Chlebek oraz losów jej rodziny po raz pierwszy opisałam w artykule w Echu nr 17 z 28.04.2010. Nosił tytuł „Wróciła dzięki sztambuchowi”.

Materiał chroniony jest prawami autorskimi.

Czytaj także:

Wzmianka w liście z Ostaszkowa

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj