Odkryli szczątki legendarnego samolotu junkers Ju-87 stuka. Te bombowce siały strach i zniszczenie

0
Ekipa z Tychów, Mikołowa, Bierunia i okolic wydobyła na Warmii pół tony szczątków legendarnego niemieckiego bombowca; fot. J. Jędrysik
Reklama

Grupa poszukiwaczy z Górnego Śląska, pod przewodnictwem Arkadiusza Domińca z Muzeum Śląskiego Września 1939 r. w Tychach, w dniach 15-17 października br. dokonała sensacyjnego odkrycia na Warmii. Pasjonaci historii wydobyli szczątki niemieckiego bombowca nurkującego junkers Ju-87 stuka z czasów II wojny światowej. Samoloty te – zwane sztukasami – przeszły do historii dzięki charakterystycznym odgłosom syren, uruchamianych w czasie obniżania lotu. Ten „efekt specjalny” podkopywał morale żołnierzy wroga i siał panikę wśród ludności cywilnej.

W akcji poszukiwawczej wzięli udział pasjonaci historii z Tychów, Bierunia, Mikołowa, Mysłowic, Jastrzębia-Zdroju, Michałkowic i Oświęcimia. Część z nich reprezentowała Muzeum Śląskiego Września 1939 r. w Tychach, Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej 73 pułk piechoty, Stowarzyszenie Jastrzębski Wrzesień 1939 r. oraz Mikołowskie Towarzystwo Historyczne.

Miejsce akcji poszukiwawczej

Szesnastoosobowa ekipa poszukiwaczy 14 października wyruszyła w kierunku gminy Olsztynek w województwie warmińsko-mazurskim. Wrak samolotu junkers Ju-87 stuka został namierzony w kompleksie leśnym na południe od Jeziora Pluszne, w rejonie byłej osady Waszeta.

Ekipa poszukiwaczy, która na Warmii wydobyła szczątki junkersa Ju-87 stuka; fot. Jarosław Jędrysik

– W 2018 r. przebywałem z wujkiem na wakacjach w Waszecie. To on opowiedział mi historię zasłyszaną od miejscowych, że w okolicy rozbił się niemiecki bombowiec – mówi Krzysztof Płocieniak z Mikołowskiego Towarzystwa Historycznego.

– Wtedy nawiązałem kontakt z Arkadiuszem Domińcem z Muzeum Śląskiego Września 1939 r. w Tychach. Wiedziałem, że ma doświadczenie w poszukiwaniu wraków samolotów. To jego ekipa wydobyła w Bieruniu elementy bombowca B-25 Mitchell ze szczątkami czteroosobowej załogi radzieckiej oraz części myśliwca messerschmitt w Babicach. Kiedy Arek uzyskał od miejscowego nadleśnictwa i wojewódzkiego konserwatora zabytków zezwolenia na prace poszukiwawcze nad Jeziorem Pluszne, mogliśmy wyruszyć na Warmię – dodaje Krzysztof Płocieniak.

Reklama

Stąd wylatywali bombardować Warszawę i uczyli się jak niszczyć Londyn

Teren poszukiwań przed wojną był częścią Prus Wschodnich i należał do III Rzeszy. W latach 1937-1938 niemiecka Luftwaffe w miejscowości Gryźliny (z drugiej strony Jeziora Pluszne) zbudowała lotnisko polowe. Nazywano je Fligerhorst Grieslienen (Lotnicze Gniazdo Gryźliny).

Tuż przed atakiem Hitlera na Polskę, w Gryźlinach stacjonowały już dwa dywizjony bombowców nurkujących typu Junkers Ju-87 Stuka, popularnie zwanych sztukasami. To właśnie z tego niewielkiego lotniska na Warmii w początkach września 1939 r. startowały samoloty bombardujące Westerplatte, Hel oraz Warszawę.

Ju-87 B nad Polską, 1939 r.; fot. Bundesarchiv/Wikipedia

W następnych latach II wojny światowej w Gryźlinach szkolono pilotów Ju- 87.Wykorzystywano do tego celu m.in. wysepkę znajdującą się na Jeziorze Pluszne. To na nią adepci Luftwaffe zrzucali bomby wykonane z… betonu, ćwicząc celność bombardowań. Do dziś miejscowi nazywają to miejsce Bombową Wyspą. Z kolei na brzegu jeziora po stronie miejscowości Pluski utworzono tzw. bombową tarczę lądową. Jak pisze Paweł Laskowski z portalu Nurkowa Polska, w 1940 r. na zamarzniętym jeziorze pokrytym śniegiem, „rysowano” plany kwartałów Londynu i ćwiczono bombardowanie celów specjalnych. W Gryźlinach uczono też pilotażu przy braku widoczności.

Przyczyny rozbicia się samolotu – hipotezy

– Początkowo przyjęliśmy dwie hipotezy dotyczące przyczyn katastrofy Ju-87 w rejonie Waszety – mówi Arkadiusz Dominiec.

– Pierwsza zakładała, że „nasz” sztukas w 1939 r. został trafiony przez obronę przeciwlotniczą Warszawy i rozbił się, usiłując powrócić do bazy w Gryźlinach. Według drugiej hipotezy, w 1944 r., podczas lotu ćwiczebnego, pilot nie zapanował nad maszyną i runął na ziemię. Podczas lotu nurkowego junkersa dochodziło do ogromnych przeciążeń, które powodowały krótkotrwałe zaburzenie widzenia i świadomości członków załogi. Mniej doświadczeni piloci mogli nie podołać takim wyzwaniom – dodaje Arkadiusz Dominiec.

Były cztery katastrofy. Inni szukali w jeziorze

Jak się okazuje, pod koniec wojny w rejonie lotniska Gryźliny dochodziło katastrof Ju-87. Jak pisze Paweł Laskowski, w latach 50. i 60. XX w. z jezior: Pluszne i Łańskie nurkowie wydobyli cztery wraki. Najsłynniejsza akcja odbyła się w 1958 r., kiedy to z tego pierwszego akwenu wyłowiono wrak z silnikiem i szczątkami załogi.

Wedle niemieckich archiwów udostępnionych przez facebookowy profil „Zielonowo i okolice – dawniej i dziś”, w krótkim czasie, latem 1944 r. doszło w rejonie lotniska Gryźliny do czterech katastrof Ju-87 w wersji D.

31 lipca 1944 r. około godziny 8.00 rozbiła i zapaliła się maszyna D-3. Zginęła załoga: Josef Iron (1918-1944) i Fritz Becker (1918-1944). 5 sierpnia 1944 r. w lesie niedaleko Gryźlin całkowicie utracono kolejną maszynę D-3. Zginął radiooperator Franz Obernberger (1914-1944). 6 sierpnia 1944 r. około godz. 11.15 samolot w wersji D-5 spadł do Jeziora Pluszne. Zginęła załoga: Gerhard Rammelt (1913-1944) i Erich Silbermann (1921-1944). Wreszcie w dniu 12 sierpnia 1944 r. również D-5 koziołkował podczas lądowania. Zginął pilot Alfred Sedlmeyer (1918-1944), drugi członek załogi został ranny.

Czy ekipa śląskich eksploratorów w rejonie Jeziora Pluszne odnalazła szczątki któregoś z powyższych samolotów? A może natrafiła na ślady po zupełnie innej katastrofie? To być może wykaże analiza wydobytych w dniach 15-17 października br. elementów.

Syreny jak trąby jerychońskie

Zanim przejdziemy do relacji z poszukiwań ekipy Arkadiusza Domińca i przedstawienia ich efektów, przypomnimy krótko historię bombowca nurkującego typu Junkers Ju-87 Stuka. Zaczyna się ona w połowie lat 30. XX w. Chrzest bojowy sztukasy przeszły w 1938 r. podczas wojny domowej w Hiszpanii.

Bombowce te były produkowane w różnych wersjach przez cały okres II wojny światowej. Miały ok. 14 metrów szerokości, ok. 11 metrów długości i ok. 4 metry wysokości. Ważyły ok. 3-4 ton. W zależności o wersji mogły zabierać od 500 kg do 1 tony bomb.

Cechami charakterystycznymi Ju-87 były łamane skrzydła w kształcie litery „W” oraz syreny akustyczne montowane w maszynach w początkowym okresie II wojny światowej. Uruchamiały się one podczas wprowadzania samolotu w lot nurkowy. Ze względu na porażający efekt dźwiękowy nazywano je trąbami jerychońskimi (dźwięk tych starotestamentowych skruszyły mury obronne Jerycha). Syreny miały za zadanie wywoływać panikę w miejscu ataku i wpływać destrukcyjnie na morale wrogich armii. Dodatkowo do bomb podczepianych do samolotu montowano kartonowe rurki, które wywoływały narastający świst w trakcie spadania.

Chociaż samolot był nowatorski, miał też wady. Był słabo opancerzony, mało zwrotny i powolny. O ile z powodzeniem walczył podczas ataku na Polskę, kraje skandynawskie, Francję czy ZSRR, to nie sprawdził się w bitwie o Anglię.

Jak odbywał się lot nurkowy

Lecąc na wysokości 4600 metrów pilot lokalizował cel przez okienko w podłodze. Następnie ustawiał maszynę w tryb nurkowania przez pociągnięcie do oporu dźwigni „zrzut”. Następowało zmniejszenie obrotów silnika i zamknięcie klap chłodnicy. Sztukas obracał się i ustawiał do lotu nurkowego. Prędkość pikowania dochodziła do 600 km/h. Kiedy samolot znajdował się około 450 metrów nad celem, lampka sygnalizacyjna w kokpicie dawała znak do zrzutu bomb.

Schemat procedury nurkowania Ju-87; grafika: Aleksej fon Grozni/Wikipedia Serbia

Po zrzuceniu ładunku bombowego pilot uruchamiał system automatycznego wyprowadzania maszyny z lotu nurkowego. To było na owe czasu rozwiązanie nowatorskie i… bardzo potrzebne. Przy przeciążeniu rzędu 5G piloci mogli mieć kilkusekundowe zaburzenia wzroku i świadomości. W przypadku utraty przytomności przez pilota włączał się automat. Gdy tylko przód maszyny znalazł się wyżej od horyzontu, hamulce nurkowe chowały się, obroty silnika rosły i maszyna mogła nabrać wysokości. Pilot odzyskiwał pełną sterowność i kontynuował lot.

Pierwszy dzień poszukiwań – szczątki Ju-87 w dołach

Ekipa poszukiwawcza wyruszyła w las na południe od Jeziora Pluszne w piątkowy poranek, 15 października br. Niemal od razu po włączeniu wykrywaczy rozległy się liczne sygnały świadczące o tym, że pod mchem i wierzchnią warstwą ziemi kryją się metalowe elementy.

Jedna z pierwszych wydobytych blach pokryta była żółtą farbą. To był znaczący sygnał, że poszukiwacze mają do czynienia junkersem Ju-87. Taki bowiem kolor miały dolne końcówki skrzydeł samolotu oraz jego część dziobowa i tylny statecznik pionowy.

Już na początku akcji uwagę zwracał dobry stan odnalezionych części poszycia maszyny, jego elementów konstrukcyjnych czy drobnych elementów mechanicznych. Nie były skorodowane ani utlenione (aluminium), a warstwy farby zachowały się doskonale. Niektóre części wyglądały, jakby leżały w ziemi zagrzebane od kilku dni, a nie ponad 70 lat. To dzięki suchej, piaszczystej glebie.

Po kilku godzinach przeczesywania terenu członkowie ekipy musieli się rozdzielić i pracować w kilkuosobowych zespołach. Okazało się bowiem, że wykrywacze w kilku miejscach jednocześnie dały silny sygnał.

– Zorientowaliśmy się, że elementy Ju-87 nie leżą tam, gdzie znalazły się bezpośrednio po katastrofie. Prawdopodobnie Niemcy zebrali fragmenty maszyny i wrzucili je do specjalnie wykopanych dołów – mówił Arkadiusz Dominiec. Pierwszego dnia akcji namierzono cztery takie miejsca. Najgłębsze miało półtora metra. Najpierw do dołów wrzucano największe i najcięższe elementy. Najpłycej znajdowały się te drobne.

15 października oczom poszukiwaczy ukazało się m.in. wiele elementów z poszycia samolotu, w tym blacha z dolnej części skrzydła z wymalowanym fragmentem biało-czarnego krzyża, charakterystycznego dla niemieckiego lotnictwa wojskowego. Były fragmenty taśmy amunicyjnej, w której tkwiły jeszcze łuski po nabojach do karabinu maszynowego MG 17, będącego na wyposażeniu sztukasa. Wyciągnięto część wręgi, czyli poprzecznej belki spinającej kadłub maszyny. Kilka razy z ziemi „wyszły” klapki rewizyjne ułatwiające dostęp mechanikom pod poszycie samolotu z dobrze widocznym czerwonym napisem „Zu auf” (otwieranie) i strzałką wskazującą kierunek otwarcia. Wydobyto tabliczkę informacyjną z danymi dotyczącymi postępu tankowania paliwa.

Bardzo wiele elementów posiadało tabliczki znamionowe, fabryczne oznaczenia cyfrowe, ale także oznaczenia i uwagi wymalowane farbą przez obsługę lotniska lub załogę. Jeden numer – 3116.5 – powtarzał się na kilku elementach. Jak informuje nas Arkadiusz Siewierski, ekspert lotniczy, współpracujący z Muzeum Śląskiego Września 1939 r., numer 3116.5 to oznaczenie materiału, z którego wykonana została dana część, w tym przypadku aluminium. Wszystkie tabliczki znamionowe i oznaczenia będą identyfikowane podczas konserwacji wykopanych artefaktów.

W jednym z pierwszych dołów wydobyto prawy trzewik wojskowy. Wówczas atmosfera stała się napięta, ponieważ istniało prawdopodobieństwo natknięcia się na szczątki ludzkie. To oznaczałoby niezwłocznie wezwanie na miejsce prokuratura, a poszukiwania zostałyby przerwane. Taki przypadek ekipa Arkadiusza Domińca miała w styczniu 2020 r. w Bieruniu, kiedy podczas wydobywania elementów bombowca B-25 Mitchell, odkryła szczątki czterech członków radzieckiej załogi samolotu. Na szczęście w warmińskim lesie skończyło się tylko na wojskowym bucie. Prawdopodobnie więc ciała członków załogi Junkersa, jeśli zginęli, zostały zabrane z miejsca katastrofy.

Drugi dzień poszukiwań – kluczowe ustalenia

W sobotę 16 października do grupy poszukiwawczej dołączył Olaf Popkiewicz i Sebastian Witkowski, duet prowadzący program „Poszukiwacze historii” w telewizji Polsat Play. Towarzyszyła im ekipa filmowa, która podczas akcji nad Jeziorem Pluszne realizowała kolejny odcinek „Poszukiwaczy”.

Eksploratorzy namierzyli następne doły ze szczątkami junkersa. Analiza odnalezionych tego dnia fragmentów była kluczowa dla wstępnego ustalenia wersji maszyny oraz dokładniejszych okoliczności i czasu jej rozbicia.

Odnaleziono goleń podwozia. To „widełki”, do których przymocowane było przednie koło samolotu. Na goleniu znajdowała się też metalowa felga koła. Pękła prawdopodobnie na skutek uderzenia maszyny o ziemię. Opona spaliła się lub rozerwała się na strzępy.

Opona drugiego koła? Tak wszyscy myśleli, kiedy pod łopatami pokazał się spory kawałek gumy. Po poszerzeniu wykopu i oczyszczeniu elementu okazało się, że to jeden ze zbiorników paliwa, które sztukas miał w skrzydłach.

Na dnie najgłębszego z namierzonych dołów zalegał duży obiekt. Serca poszukiwaczy zabiły szybciej, bo przypominał on silnik junkersa, a przecież silnik to serce każdego samolotu i niezwykle cenne znalezisko. Ostatecznie z wykopu wyciągnięto nie silnik, ale filtr płynu chłodzenia silnika.

– Filtr znajdował się w dziobie samolotu. Skoro zachował się w całości, to oznacza, że Ju-87 nie wbił się w ziemię pionowo. Natomiast zniekształcenia obudowy filtra i innych wydobytych elementów skłania do postawienia tezy, że maszyna sunęła po ziemi przechylona na jedną ze stron – powiedział nam mówi Marcin Woycicki, miejscowy pasjonat lotnictwa. – Samolot mógł się przesuwać, bo w czasie wojny w rejonie osady Waszeta nie było lasu, a pola uprawne – dodaje pan Marcin.

Dół, w którym znaleziono filtr płynu chłodzenia, zawierał jeszcze inne ciekawe artefakty z Ju-87. Siedzisko fotela strzelca. Elementy zamka i tylec karabinu maszynowego. Fragment szyby pancernej, chroniącej pilota. Moduły z gałkami, za pomocą których załoga przesuwała zadaszenie kabiny, wykonane z pleksiglasu. W górnej części kolor pleksi był pomarańczowy, aby chronić pilota i strzelca przed oślepieniem światłem słonecznym. Kawałek takiego pleksiglasu również znaleziono.

Kolejne istotne składowisko szczątków sztukasa poszukiwacze zlokalizowali tuż przy rosłym świerku. Była tam płyta z otworami na główne zegary kokpitu. Tablica (niestety bez przełączników) z doskonale zachowanymi opisami na metalowych listwach. W tłumaczeniu na język polski to m.in.: „system sterowania”, „regulacja klap chłodnicy”, „reflektory”, „światła identyfikacyjne”, „kompas”, „pomiar skrętu”.

Istotna była stalowa, zaokrąglona płyta, stosunkowo niewielkich rozmiarów, niepasująca do innych znalezisk. Jest na niej niezbyt czytelny, odręczny napis białą farbą. Dotyczy jakiejś instrukcji związanej z zabezpieczeniem broni. Na gorąco, jeszcze podczas akcji poszukiwawczej, Olaf Popkiewicz zidentyfikował tę płytę jako połowę osłony pancernej dla strzelca. Miała go chronić przed ogniem z ziemi. Dwa dni później Arkadiusz Dominiec, po konsultacji z ekspertem, poinformował nas, że stalowa blacha to w istocie osłona wieżyczki karabinu maszynowego.

Identyfikacja maszyny

Olaf Popkiewicz, Arkadiusz Dominiec i Marcin Woycicki zgodzili się, że odnalezione szczątki junkersa Ju-87, to jego późniejsza wersja z lat 40. Świadczą o tym niektóre z wydobytych fragmentów konstrukcji maszyny, elementy pancerne i przede wszystkim odnaleziona tabliczka znamionowa całego samolotu (swoista wizytówka).

– Ta tabliczka identyfikuje nasze znalezisko jako wersja D – mówi Arkadiusz Dominiec. Niemcy doposażali kolejne wersje sztukasów adekwatnie do sytuacji wojennej. Po przegranej bitwie powietrznej o Anglię, a potem po utracie przewagi nad Armią Czerwoną wyposażoną w zwrotne i dobrze opancerzone czołgi, samoloty Luftwaffe musiały być szybsze, lepiej uzbrojone i mniej podatne na trafienia – mówi Arkadiusz Dominiec.

– O tym, że wydobyta na Warmii maszyna to wersja D, poza znalezionymi tabliczkami znamionowymi części składowych Ju-87, świadczą trzy części: hamulec aerodynamiczny, opancerzenie wieżyczki tylnego strzelca typu GSL-k 81 Z oraz podajnik amunicji karabinu maszynowego MG 81 Z. Wszystkie te elementy występują w samolocie junkers Ju-87 stuka w wersjach D 1-3. W tych wersjach występowała konfiguracja uzbrojenia 2 x MG 17 oraz 1 x MG 81 Z – mówi Arkadiusz Siewierski, ekspert lotnictwa.

Poniżej przedstawiamy zdjęcia elementów junkersa z warmińskiego lasu i – dla porównania – archiwalne fotografie i dokumentację. Analizy dokonał Arkadiusz Siewierski.

Najprawdopodobniej więc junkers z lasu w Waszecie uległ katastrofie pod koniec wojny, w 1944 r., podczas lotu szkoleniowego. – Świadczy o tym również rozmieszczenie znalezionych szczątków wraku względem lotniska w Gryźlinach i Bombowej Wyspy na Jeziorze Pluszne – uważa Marcin Woycicki.

Trzeci dzień – pół tony junkersa

W niedzielę 17 października akcja poszukiwawcza została zakończona. Eksploratorzy nie spodziewali się wydobyć aż tylu części rozbitego samolotu. Zostały one umieszczone na terenie Ośrodka Szkoleniowo-Wypoczynkowego ZHP „Perkoz” w Waszecie, gdzie nocowali uczestnicy akcji. Ciężarówka zabrała do Muzeum Śląskiego Września 1939 r. w Tychach około pół tony szczątków Ju-87, ważącego ok. 4 ton.

Podziękowania

– Chcielibyśmy podziękować za współpracę Nadleśnictwu Nowe Ramuki, a w szczególności Grzegorzowi Filochowskiemu, podleśniczemu Leśnictwa Orzechowo; Wojewódzkiemu Konserwatorowi Zabytków w Olsztynie; Ośrodkowi Szkoleniowo-Wypoczynkowemu ZHP „Perkoz” w Waszecie oraz Marcinowi Woycickiemu, miejscowemu pasjonatowi historii i lotnictwa – mówi Arkadiusz Dominiec, organizator akcji poszukiwawczej.

Autor: Jarosław JĘDRYSIK, jedrysik@noweinfo.pl

[Tekst i zdjęcia chronione prawami autorskimi]

Korzystałem z artykułu pt. Pawła Laskowskiego pt. „Pluszne Wielkie – jezioro pełne tajemnic – Junkers z Plusznego cz. 2” w portalu Nurkowa Polska oraz z opracowania na temat junkersa Ju-87 stuka w Wikipedii

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj