Pszczołom najbardziej szkodzi ludzka głupota

0
Jadwiga i Kazimierz Wiśniowscy od 23 lat prowadzą wspólnie gospodarstwo pasieczne w Bieruniu Nowym. Oboje aktywnie działają w Śląskim Związku Pszczelarzy w Katowicach – największym w Polsce (ok. 2500 członków). Pan Kazimierz pełni funkcję sekretarza zarządu. Równocześnie jest prezesem Koła Pszczelarzy im. ks. Aleksandra Spendla w Bojszowach. Od wielu lat państwo Wiśniowscy prowadzą akcje edukacyjne związane z pszczelarstwem, także podczas dożynek w Bojszowach i Bieruniu, których są stałymi bywalcami. Fot. Przemysław Żołneczko
Reklama

Wydawać by się mogło, że hodowla pszczół to proste zajęcie nie wymagające większego zaangażowania. Kupujemy ul, pszczelą rodzinę i co jakiś czas pozostaje nam tylko zebrać miód. Tymczasem nic bardziej mylnego. O profesji pszczelarza liczącej sobie najmniej kilka tysięcy lat opowiedzieli nam Kazimierz i Jadwiga Wiśniowscy – małżeństwo z Bierunia Nowego, które nie tylko prowadzi swoje pasieki, ale przede wszystkim edukuje społeczeństwo. Tak, aby pogodzić interes pszczoły z interesem człowieka.

 Rozmawia: Przemysław ŻOŁNECZKO

 – Jak zaczęła się państwa przygoda z pszczołami?

Kazimierz Wiśniowski: – Moja zaczęła się przez przypadek. Najpierw do założenia pasieki namawiali mojego tatę. On nie chciał, ale z kolei mnie to zainteresowało. Zacząłem kupować książki na ten temat, a już do pełnego zaangażowania się w sprawę zachęcili mnie koledzy z pracy i teściowie, jako że żona pochodzi z pszczelarskiej rodziny.

Reklama

– Ile uli mają państwo w pasiece?

K.W.: – Pewien pszczelarz powiedział tak: „Nigdy nie pyta się pszczelarza o ilość uli, bo to jest nietaktowne pytanie”. Skąd się to wzięło? W zamierzchłych czasach bartnicy ukrywali liczby posiadanych przez siebie barci, aby nie odprowadzać od nich daniny. Jednak z racji tego, że te czasy już minęły, a nie mamy aż tylu uli, żeby musieć od nich odprowadzać podatek, mogę się przyznać, że mamy ich około czterdziestu.

Jadwiga Wiśniowska: – Kiedyś mieliśmy ich nawet w granicach pięćdziesięciu, ale ze względu na ogrom pracy w Śląskim Związku Pszczelarzy byliśmy zmuszeni z części zrezygnować.

– W mediach pojawiły się informacje, że ten rok jest niezbyt przyjazny dla pszczół. Co mogło się na ten stan rzeczy złożyć?

K. W.: – Zima była bardzo dobra, bo mieliśmy ostre mrozy, dzięki którym w ulach nie było wilgoci. Pszczołom szkodzą deszczowe, ciepłe zimy. Niestety z końcem kwietnia pojawiły się obfite deszcze, przez co część naszych uli stała w wodzie. No a teraz z kolei mamy wysokie temperatury i suszę, co też nie jest dobre dla rojów. Nie mniej jednak dla naszych pszczół obecny rok nie jest najgorszy, o czym mogą świadczyć dobre wiosenne zbiory miodu.

– Czy pracując przy ulach często zdarzają się użądlenia?

J. W.: – Bardzo rzadko. Ostatnio, przeglądając trzydzieści uli, nie użądliła mnie żadna pszczoła, a męża tylko jedna. Kiedy zaczynaliśmy naszą przygodę zdarzało się to częściej, bo też nasze pszczoły pochodziły z agresywnej linii. Teraz takich już nie mamy. Dużo zależy tutaj również od pory roku. Im bliżej jesieni, tym pszczoły robią się bardziej nerwowe.

– Jak na obecność pszczół reagują sąsiedzi i rodzina? Mają jakieś obiekcje?

J. W.: – Nie, wręcz przeciwnie. Sąsiedzi posiadają mały sad i bardzo się cieszą, że ma im kto zapylać drzewka.

K. W.: – Jeden ze znajomych pszczelarzy powiedział mi kiedyś: „Niy żałuj krauzy miodu dlo somsiadów”. Powiem, że to skutkuje.

– Czy w naszej okolicy zdarzyły się jakieś akty wandalizmu przeciwko pszczołom, na przykład niszczenie uli?

K. W.: – Takich przypadków nie było. Zdarzyły się natomiast kradzieże uli. Mieszkającemu nieopodal koledze skradziono zimą dwie sztuki. Z naszej pasieki znajdującej się za Wisłą trzy lata temu również ktoś ukradł dwa ule. Sprawa została zgłoszona na policję, niestety z trop się urwał i śledztwo umorzono. Na całe szczęście poinformowani o wszystkim okoliczni pszczelarze wzmogli czujność i już więcej taka sytuacja się nie powtórzyła.

– Co państwa zdaniem najbardziej szkodzi pszczołom?

K. W.: – Ludzka głupota. W szczególności bezmyślne używanie środków ochrony roślin, a także nieuzasadnione ścinanie i ogławianie drzew. Na przykład ostatnia kontrowersyjna ustawa wyrządziła wiele złego, bo wycięto wiele drzew miododajnych, takich jak lipy, akacje i klony. Oczywiście są sytuacje, kiedy drzewo trzeba usunąć, na przykład ze względu na bezpieczeństwo w ruchu drogowym, niestety często powodem tego jest zwykłe, ludzkie lenistwo. Wracając jeszcze do tych drzew miododajnych. Są one bardzo ważne dla pszczół szczególnie w tzw. okresach bezpożytkowych, ponieważ stanowią wtedy jedyne źródło pożywienia. Koła pszczelarskie, aby uzupełnić braki spowodowane wycinką, zasadziły w ostatnim czasie wiele lip, niestety z przykrością stwierdzam, że większość z nich została już, z niewiadomych przyczyn, usunięta.

– Co robić, żeby tej głupocie zaradzić?

K. W.: – Przede wszystkim należy edukować, najlepiej za pomocą prasy i akcji informacyjnych. Od pewnego czasu staramy się wpraszać na różnego rodzaju zebrania rolników i tam opowiadamy o tym, co szkodzi pszczołom, a co nie. Udało się nam to na przykład w Bojszowach. Wbrew temu jednak, co często można usłyszeć, to nie rolnicy, a działkowcy najbardziej szkodzą pszczołom, bo leją chemią bez opamiętania i o każdej porze dnia. Na całe szczęście obecny komendant Straży Miejskiej w Bieruniu jest nam przyjazny i zobowiązał się do przeprowadzenia akcji informacyjnej wśród działkowców.

Wbrew temu jednak, co często można usłyszeć, to nie rolnicy, a działkowcy najbardziej szkodzą pszczołom, bo leją chemią bez opamiętania i o każdej porze dnia.

J. W.: – Opryski roślin powinno się prowadzić wieczorami, a najlepiej w nocy, bo wtedy pszczoły odpoczywają w ulach i szkody są minimalne. Rankiem środki ochrony roślin są już zaschnięte, a przez to nieszkodliwe dla zapylaczy. Warto o tym pamiętać, bo stosując oprysk w ciągu dnia trujemy również siebie. Podobnie sprawa ma się z akcjami odkomarzania.

– Często można spotkać się z opinią, jakoby w cztery lata po śmierci ostatniej pszczoły, ludzkość miała wymrzeć.

J. W.: – Może nie w cztery lata, ale na dłuższą metę nie ma dużych szans na przeżycie. Pszczoły zapylają 78 proc. roślin, a nie ma zwierząt, które będą mogły robić to za nie. Parę lat temu wszedł do kin film dokumentalny pt. „Więcej niż miód”. Można tam zobaczyć sceny z jednej z chińskich prowincji, gdzie najpierw wytępiono pszczoły, a teraz wszystkie drzewka owocowe rolnicy muszą zapylać ręcznie. Prowadząc zajęcia edukacyjne dla dzieci tłumaczę im to w ten sposób, że jeśli wyginą pszczoły, zabraknie wszystkich kolorowych rzeczy – jabłek, gruszek, pomidorów, marchewki, kapusty i tak dalej. Jednym słowem – nie będzie ani warzyw, ani owoców.

Fot. Przemysław Żołneczko

– Ostatnio dużo mówiło się w mediach o zakładaniu pasiek w miastach. Czy aby miejskie osiedla nie są zbyt zanieczyszczone, żeby hodować tam pszczoły?

J. W.: – Miasta są o wiele lepszym środowiskiem dla samych pszczół, bo rzadko albo w ogóle nie stosuje się tam oprysków, a jednocześnie jest dużo drzew i krzewów. Jeśli chodzi o jakość miodu, miejsce nie ma większego znaczenia, bo i tak pszczoły filtrują wszystkie te zanieczyszczenia.

 – Zakładając swoją pasiekę, o czym trzeba pamiętać w pierwszej kolejności?

K. W.: – Przede wszystkim trzeba zacząć od książek. Wielu młodych pszczelarzy zapomina o tym, a posiłkuje się w zamian internetem, który dla początkujących jest bardzo złym doradcą. Oprócz tego należy również sprawdzić, czy nie jest się uczulonym na jad pszczół. Kolejna rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę, to otaczająca pasiekę okolica. Są miejsca, w których po prostu nie opłaca się jej stawiać, bo też nie ma roślin, z których pszczoły mogłyby zebrać nektar. Najlepiej przyjąć do tego promień półtorej kilometra od uli. No i wreszcie należy się zorientować, czy w pobliżu nie ma już jakichś pszczelarzy, bo nadmiar pszczół na danym terenie spowoduje, że nie nazbierają dla siebie pokarmu. W literaturze fachowej nazywa się to wydajność miodowa okolicy. Warto również spytać o zdanie sąsiadów, żeby uniknąć ewentualnych konfliktów.

– Ile taka „zabawa” może nas kosztować?

J. W.: – Jeśli mówimy o zakupie sprzętu lepszej jakości, to ceny rozkładają się następująco. Koszt jednego ula to wydatek rzędu 400 zł. Zawsze na początku stawia się dwa, a do tego jeden warto mieć w zapasie. To daje sumę około 1200 zł. Rój pszczół to koszt od 200 do 500 zł, a na wstępie potrzebujemy dwa. Czasem pomaga tutaj znajomość ze starym pszczelarzem, który może użyczyć jednej ze swych rodzin lub sprzedać ją po lepszej cenie. Podstawowy sprzęt: bluza z kapeluszem – 70 zł, podkurzacz – 50 zł plus dłuto i zmiotka w cenie kilku złotych. No i wreszcie po jakimś czasie trzeba kupić wirówkę do miodu, a to już koszt od 1500 zł w górę. Nie jest to tanie hobby.

Koszt jednego ula to wydatek rzędu 400 zł. Zawsze na początku stawia się dwa, a do tego jeden warto mieć w zapasie. To daje sumę około 1200 zł. Rój pszczół to koszt od 200 do 500 zł, a na wstępie potrzebujemy dwa.

– Jaką literaturę poleciliby państwo na początek?

J. W.: – W pierwszej kolejności warto sięgnąć po „Poradnik pszczelarza” autorstwa Mateusza Morawskiego. Książka jest napisana w przystępny sposób i jest idealna dla adeptów pszczelarstwa. Poza tym wiele cennych informacji można znaleźć w czasopiśmie „Jak zostać pszczelarzem” wydawnictwa „Pasieka”. Gdyby ktoś szukał tej literatury, z pewnością znajdzie ją w sklepie pszczelarskim w Chełmie Śląskim Kopciowicach.

– Czego bezwzględnie unikać podczas zakładania pasieki?

K. W.: – Braku wiedzy. Kiedyś mój znajomy powiedział mi, że pszczoły są fajne, ale trzeba się na nich znać. I tak jest ze wszystkim co robimy. Jeśli się już za coś bierzemy, powinniśmy coś o tym wiedzieć. Dlatego tak ważne jest czytanie książek, bo nawet jeśli później pojawi się jakiś problem, wiemy w którym opracowaniu szukać jego rozwiązania.

 

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj