Strach w bieruńskim MOPS-ie. Kolejna rozprawa sądowa przeciw dyrektorowi ośrodka

0
Rozprawa 12.07.2021r.; fot. ZB
Reklama

Dzisiaj (12 lipca) kontynuowany był proces karny przeciwko dyrektorowi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Bieruniu. Akt oskarżenia obejmuje lata 2016 – 2019 i mówi m.in. o psychicznym znęcaniu się nad podwładnymi.

Dzisiaj zeznawała pracownica I.G.  mająca w tym procesie status oskarżyciela posiłkowego. Dyrektor oskarżony jest o naruszanie praw pracowniczych oraz znęcanie się nad „osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy”. Grozi mu wyrok 5 lat więzienia. Nie przyznaje się do zarzucanych mu czynów.

Oskarżony złożył wcześniej oświadczenie. Zeznająca dzisiaj pracownica odniosła się do tej wypowiedzi, z której dowiedziała się, że sprawa w sądzie wynika rzekomo z jej zawiedzionego uczucia do oskarżonego. „To wierutne kłamstwa, pomówienia” – mówiła dzisiaj pracownica. Taką linię obrony nazwała absurdalną, a te słowa oskarżonego przyniosły poszkodowanej dodatkową szkodę. Zeznająca dzisiaj pracownica czuje się bowiem ośmieszona i publicznie zdyskredytowana. Rozważa możliwość chronienia swojego dobrego imienia poprzez skierowanie sprawy tych pomówień do sądu. Jak można było usłyszeć oskarżony kłamie, kreuje rzeczywistość. Poszkodowana nie spotykała się nigdy prywatnie sam na sam z dyrektorem. W jej domu były dwa spotkania, które zorganizowała dla kolegów z jej działu (ostatnie w 2016 r.), był m.in. wyjazd do miasta partnerskiego, ale zorganizowano go dla wszystkich mieszkańców Bierunia i skorzystała z niego jako mieszkanka tego miasta. Poszkodowana nie organizowała u siebie dalszych spotkań z pracownikami MOPS-u, bo, jak można było zrozumieć, nie zamierzała zapraszać oskarżonego, a nie chciała by dowiedział się on, że było spotkanie bez jego udziału.

Odpowiadając na sugestię oskarżonego o rzekomym nieodwzajemnionym uczuciu poszkodowana przekonywała, że taka sytuacja nie mogła mieć miejsca, bo uważa oskarżonego za osobę innej orientacji.

Mówiąc o sytuacji w pracy I.G. skarżyła się, że dyrektor ośmieszał ją, wyolbrzymiając błędy, a nawet potknięcia (np. literówki w piśmie ) w obecności specjalnie wezwanych innych pracowników. Wręcz, jak mówiła, polegało to na dręczeniu. Szczególny rodzaj dręczenia, który zapamiętała poszkodowana, polegał na ośmieszaniu w obecności osoby z zewnątrz (niepracującej w MOPS).

Reklama

Mówiąc o znęcaniu poszkodowana wspomniała zachowanie dyrektora, który mówił, że ona chce założyć w MOPS-ie związki zawodowe. Miał na tym punkcie, jak można było usłyszeć, obsesję; straszył sądem. A było to bezpodstawne, bo wcale takie zamiaru nie miała. Zeznająca wspominała, że w okresie strajków pracowników socjalnych protestujący proponowali, by przychodzić do pracy w czarnych ubraniach. W tym czasie poszkodowana nosiła żałobę. Przyszła do pracy w czarnym stroju i usłyszała, że jest prowokatorką.

Inne zapamiętane przez poszkodowaną szykany polegały na tym, że dyrektor chodził po korytarzu i krzyczał, że jest ona najgorszym kierownikiem, że on rozpieprzy jej dział.

Opisany przez zeznającą kobietę mechanizm dręczenia pracowników miał opierać się na zasadzie, że cel uświęca środki. Pracownik, którego dyrektor „atakował”, był osamotniony, nie miał wsparcia, bo inni pracownicy, nie chcąc narażać się przełożonemu, stronili od osoby aktualnie dręczonej. Nikt nie miał odwagi, by jej pomóc. Taką atmosferę w pracy oskarżona określiła jako „tworzenie wielkiego strachu” przez dyrektora. Skutek był taki, jak można było usłyszeć, że pracownicy się odhumanizowali.

W dziale poszkodowanej była duża rotacja kadr, bo, jak można było usłyszeć, pracownicy zwalniali się z pracy ze względu na zachowanie dyrektora, bo jak dobrze się pracowało, to wkraczał dyrektor (zeznająca mówiła nawet o fobii), wszędzie widział podstęp i knucie, dążył do skonfliktowania pracowników, dezorganizował pracę, przenosił ludzi.

Uczucie upokorzenia, które towarzyszyło poszkodowanej, wywołane było również tym, że dyrektor odrywał ją od pracy 2-3 razy w tygodniu i kazał zawozić się samochodem do urzędu miasta (to dystans 8 km). Zdarzyło się później, że sam wchodził załatwić sprawę, a ona stała pod drzwiami. Pracownica miała ryczałt miesięczny na samochód – 60 zł na miesiąc. Często, jak zeznała, musiała do tych przejazdów z dyrektorem dopłacać z własnej kieszeni. Woziła dyrektora, a nie należało to do jej obowiązków służbowych. Mało tego – miała prywatną przyczepkę do samochodu. Czuła się zmuszona wozić tą przyczepką różne rzeczy do mieszkania chronionego MOPS, choć jest ono oddalone 7 km od ośrodka.

Poszkodowana zeznała, że w 2017 r. bardzo częstym gościem w gabinecie dyrektora był emerytowany policjant, strażnik miejski. Wówczas dowiedziała się, że to on obejmie kierownicze stanowisko. Stało się to w takich okolicznościach, jak można było usłyszeć, że poszkodowanej dyrektor dołożył obowiązków. Musiała sama zajmować się tymi sprawami, na prośbę, by zatrudniono jeszcze kogoś, usłyszeć miała odpowiedź, by sama sobie zatrudniła (co było niemożliwe, bo umowy o pracę podpisywał dyrektor). Później dyrektor zrobił kontrolę. Znalazł jakieś błędy. Poszkodowana usłyszała od niego, że jest zwolniona. Pogodziła się z tym. A później dyrektor wezwał ją i oznajmił, że nie będzie już przewodniczącą zespołu interdyscyplinarnego, funkcję tę obejmie bowiem strażnik miejski, który przesiadywał w gabinecie dyrektora. Zamówiono mu, jak można było usłyszeć, pieczątki z nazwą sprawowanej funkcji, mimo że przewodniczącym zostaje się dopiero w wyniku wyboru, podczas posiedzenia. Poszkodowana straciła stanowisko przewodniczącej zespołu, ale została koordynatorem grup roboczych. Jak zeznała, pracę, którą musiała wykonywać wcześniej sama, teraz wykonuje 3 pracowników.

Poszkodowana podkreślała, że w 2016 r. została kierownikiem po wygraniu konkursu. Wcześniej była współautorką projektu, na realizację którego z ministerstwa otrzymano dotację. A oskarżony, jak można było usłyszeć, startował w konkursie na dyrektora MOPS, ale go nie wygrał. Według zeznającej brak nominacji mógł wynikać z istotnych zastrzeżeń. Dopiero kolejny burmistrz Bierunia, jak można było usłyszeć, powołał oskarżonego na stanowisko dyrektora MOPS-u.

Pracownica MOPS Bieruń zeznała, że sytuacja w pracy odbiła się na  jej zdrowiu. Miała biegunki, bolał ją  żołądek, schudła. Brała leki. Podejrzewała, że zachorowała na raka. Na stres jej organizm zareagował alergią. Zdiagnozowano zapalenie skóry. Wówczas, jak można było usłyszeć w sądzie, oskarżony publicznie wyśmiewał ją, rozpowiadał, że ma grzybicę i radził, aby się do niej nie zbliżać.

– I nie zbliżali się do mnie – zeznała poszkodowana.

Dlaczego wykonywała polecenia dyrektora, które uważała za poniżające (np. wożenie oskarżonego samochodem)? Ze strachu, jak można było zrozumieć, przed utratą pracy.

– Dyrektor wiedział, że jestem osobą, która sama wychowuje dzieci – mówiła poszkodowana załamującym się głosem.

Zdzisław Barszewicz

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj