Ludwik Kamiński: Kresowiak, Sybirak, Ślązak

2
Ludwik Kamiński, fot. Renata Botor-Pławecka
Reklama

Mówił o sobie: Kresowiak, Sybirak, Ślązak. Był niesłyszący od dzieciństwa. Przez całe życie – mimo swej niepełnosprawności – niezwykle aktywny. Pomagał niesłyszącym, uczył ich, współtworzył zrzeszające ich organizacje. Gorący patriota, zaangażowany w pielęgnowanie wiedzy o Kresach Wschodnich i polskości wśród młodych na dawnych Kresach. W 2015 r. nominowany do prestiżowej, ogólnopolskiej Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” w kategorii „Postawa życiowa stanowiąca wzór do naśladowania dla młodych pokoleń”. Ludwik Kamiński zmarł 26 września 2019 r. Miał 94 lata.

Pan Ludwik

Znaliśmy się od 2014 r. Kontaktowaliśmy się często przez Internet. Choć był w starszym wieku, świetnie obsługiwał komputer, a Internet był dla niego – osoby niesłyszącej, niemogącej używać aparatu słuchowego – oknem na świat. Przyznał mi się nawet kiedyś, że myślał, iż Internet i Facebook zostały wymyślone dla niesłyszących.

Poznaliśmy się dzięki… komentarzowi. Pod opublikowanym w Internecie wywiadem, który przeprowadziłam z mieszkańcem Wisły Wielkiej, Górnoślązakiem wywiezionym na Sybir, czytelnik podpisany „Kresowiak, Sybirak i Ślązak” napisał, że wie, jaka to była katorga,  bo sam był 6,5 roku na Syberii. Dodałam wówczas swój komentarz z prośbą o kontakt.

Przysłał mi e-mail. Umówiliśmy się na wywiad. Wiadomo było, że rozmowa musi się odbyć z pomocą tłumacza języka migowego. Zachodziłam więc w głowę, gdzie takiego tłumacza znajdę i w ogóle: jak to będzie (nigdy wcześniej nie przeprowadzałam rozmowy z osobą niesłyszącą). Szybko okazało się, że pan Ludwik, doskonały organizator, zna dobrą tłumaczkę. Okazało się także, że tłumaczka ta – pani Ania Hylak – mieszka w tym samym bloku co ja.

Spotkaliśmy się u pana Ludwika. Długo rozmawialiśmy. Wspomnienia z dzieciństwa, z Syberii były dla pana Ludwika trudne, bardzo się wzruszył. Chciałam przerwać  wywiad, ale się nie zgodził. Wiedział, że ważne jest, aby ta historia była zapisana. Przepraszał za łzy…

Reklama
Wywiad z Ludwikiem Kamińskim, tłumaczy Anna Hylak, tłumaczka języka migowego; fot. Renata Botor-Pławecka

Kresowiak, Sybirak

Ludwik Kamiński urodził się w 1925 r. w Słonimie w województwie nowogródzkim na dawnych Kresach Wschodnich (dziś Białoruś). Gdy miał dziewięć lat, na skutek powikłań po szkarlatynie stracił słuch. Gdy miał 15 lat (14 kwietnia 1940 r.), razem z mamą Franciszką Kamińską (z domu Nadziejowska) i o rok młodszą siostrą Reginą zostali zesłani do Kazachstanu. Miesiąc wcześniej do łagru w Komi trafił ojciec rodziny Wandalin Kamiński. Na wolnej zsyłce w Olgówce w rejonie presnowskim, obwodzie północno-kazachstańskim, Ludwik z mamą i siostrą spędzili 6,5 roku. Ojca już nigdy rodzina nie zobaczyła. Wandalin Kamiński w łagrze ciężko pracował przy wyrębie tajgi, po zwolnieniu z obozu (na podstawie układu Sikorski-Majski) wstąpił do Armii Polskiej generała Andersa organizującej się w Buzułuku, następnie przez Azję Średnią, Iran i Palestynę przedostał się z wojskiem do Anglii. Katorga łagru odbiła się silnie na jego zdrowiu – zmarł w 1942 r. w Perth w Szkocji, gdzie został pochowany.

Ludwik od dzieciństwa pisał dziennik. Zaczął go prowadzić jeszcze w Słonimie, po utracie słuchu. – Nie mogłem chodzić do szkoły, czułem pustkę. Trochę uczyłem się z zeszytu siostry, ale przyszło mi też na myśl, że muszę coś zrobić, żeby nie zapomnieć pisania. Pisałem więc pamiętnik, co parę dni – opowiadał mi.

Pisanie pamiętnika kontynuował nawet w czasie zsyłki. Nie miał papieru ani atramentu, to sobie poradził inaczej. Z początku miał ołówek chemiczny – drewienko otaczające środek usunął i tak powstał atrament. Gdy i tego zabrakło, atrament zrobił z sadzy z komina. Za papier posłużyły mu jedyne dostępne na zsyłce „Wybrannyje proizwiedienia” Karola Marksa – pomiędzy linijkami tekstu dwóch tomów (ponad 470 stron każdy) wpisywał swoje wspomnienia. Tak powstały pamiętniki – wyjątkowy dokument katorgi sybirskiej.

Dziennik pisany sadzą; fot. Renata Botor-Pławecka

Ślązak

Gertruda i Ludwik Kamińscy, 1950 r.

Po repatriacji w 1946 r. Kamińscy znaleźli się w okolicach Szczecina, gdzie przez dwa miesiące pracowali w państwowym gospodarstwie rolnym. Potem skontaktowali się z nimi krewni, którzy ze Słonima zostali wywiezieni na roboty do Niemiec, a po wojnie zamieszkali w Chorzowie. Zaprosili Kamińskich do siebie. Ludwik dostał pracę w chorzowskim Konstalu. Zaangażował się też w działalność na rzecz ludzi głuchych. Dzięki temu spotkał swą przyszłą żonę. Na pielgrzymce niesłyszących w Piekarach Śląskich poznał pannę Gertrudę Polczyk, mistrzynię krawiecką z Pszczyny, też niesłyszącą. Zakochali się w sobie. Ślub mieli w 1950 r., zamieszkali w Pszczynie. Tu przeżyli wspólnie wiele lat. Ludwik pracował w pszczyńskich zakładach – Elwo, a potem w Spółdzielni Inwalidów „Odnowa”. Gertruda zmarła w 2012 r.

Pan Ludwik wrósł w Śląsk, w ziemię pszczyńską. Gdy się przedstawiał, mówił o sobie zawsze: „Kresowiak, Sybirak i Ślązak”.

Przyjaciel niesłyszących

Bariery związane z niepełnosprawnością przełamał kilkadziesiąt lat temu. Aktywności i umiejętności pokonywania problemów mógłby mu pozazdrościć niejeden słyszący. Angażował się w działalność społeczną, pomagał innym.

W 1947 r. współorganizował koło Polskiego Związku Głuchych w Chorzowie, organizował też kilka innych kół na Śląsku: w Rudzie Śląskiej, Lipinach Śląskich, Katowicach, Rybniku, Pszczynie, Mikołowie. Był prezesem Klubu Sportowego Głuchych w Pszczynie. Przez kilka lat prowadził Apostolstwo Niesłyszących w całej Polsce.

Ogromnie ważne było dla niego to, by ludzie niesłyszący zdobywali wykształcenie. Uczył ich czytać i pisać, chciał, by normalnie funkcjonowali w społeczeństwie.

Sam był jednym z dwóch pierwszych niesłyszących maturzystów na Śląsku. Zapisał się do technikum, gdy już pracował w zakładzie Elwo w Pszczynie. Zwrócił się z prośbą o skierowanie do nauki w technikum mechaniczno-elektrycznym w Bielsku-Białej – okazało się, że są z tym bardzo poważne trudności, nie chciano go przyjąć, bo w tamtych czasach nie wiedziano, jak uczyć głuchych. Pan Ludwik musiał pisać wniosek do ministerstwa oświaty w Warszawie o pozwolenie na naukę. Jak mi opowiadał, do matury dotrwał on i jeszcze jego głuchy kolega, a poza tym tylko jeszcze trzy osoby, reszta (słyszący) powtarzała klasę.

Anioł Słonimiaków

Niezwykła była jego działalność mająca na celu dotarcie do słonimian rozsianych po Polsce, by mogli kultywować pamięć o rodzinnych stronach. Dotarł do około tysiąca osób. Organizował dla nich zloty, spotkania, pielgrzymki, wycieczki do Słonima. Organizował to, mimo trudnych czasów komunistycznych i mimo ograniczeń związanych ze swą niepełnosprawnością (mógł kontaktować się jedynie listownie). Pierwsze spotkanie Słonimiaków zorganizował w 1981 r. w Szymanowie. Potem były kolejne – w Białymstoku, Białowieży, Warszawie itd. Dokumentuje je „Księga pamiątkowa uczestników Zlotów Miłośników Miasta Słonima/Słonimiaków/”. Wiele w niej słów wdzięczności dla pana Ludwika – dzięki niemu zrealizowali swe marzenia o zobaczeniu miasta, za którym tęsknili, które zostało w ich sercach od dzieciństwa. Nazywali Ludwika „niezmordowanym krzewicielem pamięci o kochanym Słonimie”.

W latach 1991-1997 organizował kolonie w Polsce dla dzieci ze Słonima. Chciał, by nie zapominały o swych polskich korzeniach. Każdego roku przez trzy tygodnie w Pszczynie na Śląsku gościły 28-osobowe grupy. Były dla tych młodych organizowane wycieczki do Częstochowy, Wadowic, Krakowa, Kalwarii, w Beskidy itd. Dzieci gościły w polskich rodzinach. To też dokumentuje księga pamiątkowa z licznymi wpisami, podziękowaniami, rysunkami, mnóstwem podpisów. Większość z tych młodych ludzi ukończyła wyższe studia w Polsce lub na Białorusi. Pan Ludwik w późniejszych latach miał z nimi kontakt przez Internet.

Do Słonima w latach 90. pan Ludwik jeździł też parę razy w roku, wożąc dary, głównie lekarstwa i książki.

fot. Renata Botor-Pławecka

Szachista

Pan Ludwik był zapalonym szachistą, i to z wieloma sukcesami w ogólnopolskich i międzynarodowych mistrzostwach. Gry w szachy nauczył się będąc dzieckiem, jeszcze w Słonimie, od pracowników poczty (ojciec Ludwika zajmował się przewozem poczty). Chłopak chodził do świetlicy pocztowej w Słonimie, gdzie starsi pocztowcy grali w szachy. A on tylko się przyglądał.

– Jednego razu dwaj starsi listonosze skończyli grać. Jeden chciał grać dalej, a drugi powiedział, że nie może i musi wyjść. Wtedy postanowiłem zagrać. Listonosz się zdziwił: „Taki smarkacz chce grać w szachy?” – opowiadał L. Kamiński.

Jak się okazało, ku zaskoczeniu dorosłych szachistów, szybko wygrał kolejne partie. Szachowa pasja została na całe życie. Gdy został deportowany do Kazachstanu, całą wioskę nauczył grać w szachy – figurki rzeźbił w drewnie i ziemniakach. Po wojnie zorganizował w Chorzowie pierwszą sekcję szachową głuchych w Polsce. Od lat 50. był liderem sekcji szachowej PZG w Pszczynie (w 1958 r. z Pawłem Brachaczkiem zdobyli srebro na II Drużynowych Szachowych Mistrzostwach Świata Głuchych w Londynie).

Wzór

Wywiad, którego mi pan Ludwik udzielił, miał niezwykły ciąg dalszy. Po publikacji skontaktował się ze mną starszy pan, który 40 lat szukał krajana ze Słonima. I znalazł w panu Ludwiku osobę, która mogła mu o miejscu jego dzieciństwa na Kresach opowiedzieć wszystko. Spotkaliśmy się wtedy u pana Ludwika. Znów pomagała w tłumaczeniu Anna Hylak. Panowie wspominali różne zakątki z dzieciństwa, oglądali zdjęcia, plany miasta. Pan Ludwik miał pudła pełne różnych materiałów i słonimskich pamiątek, w tym albumy ze starymi przedwojennymi zdjęciami.

Opisana przeze mnie historia Ludwika Kamińskiego została zauważona przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Pan Ludwik znalazł się w gronie pięciu osób z całej Polski nominowanych do prestiżowej Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” w kategorii „Postawa życiowa stanowiąca wzór do naśladowania dla młodych pokoleń”. Uroczysta gala odbyła się w Warszawie, w Muzeum Powstania Warszawskiego. Wcześniej muzeum nakręciło film o bohaterze ze Słonima i Pszczyny.

Wiele było jeszcze później spotkań z panem Ludwikiem. Byłam na jego 90. urodzinach zorganizowanych przez niesłyszących, bywałam w siedzibie Pszczyńskiego Stowarzyszenia Niesłyszących i w domu Kamińskich. Jeśli nie mieliśmy w pobliżu tłumacza migowego, rozmawialiśmy, pisząc na kartkach.

W 2017 r. wydane zostały pamiętniki Ludwika Kamińskiego – pod tytułem „Wspomnienia dziecka – zesłańca z Kazachstanu” (wydało je Pro Memoria. Stowarzyszenie Bitwy pod Pszczyną 1939).

 

Na spotkaniu promującym książkę, w marcu 2018 r., Ludwik Kamiński zapytany o to, co jest w życiu najważniejsze i co chciałby przekazać kolejnym pokoleniom, odpowiedział, że ważna jest przede wszystkim rodzina: „W każdej rodzinie trzeba dużo rozmawiać, kontaktować się ze sobą jak najwięcej, wzajemnie sobie pomagać i wspierać się”.

Pan Ludwik zmarł 26 września 2019 r. Informację o śmierci pana Ludwika przekazała mi jego córka Maria. Pogrzeb odbył się 1 października w kościele Wszystkich Świętych w Pszczynie.

Renata BOTOR-PŁAWECKA

[Tekst pt.  „Kresowiak, Sybirak, Ślązak” ukazał się w drukowanym „Nowym Info” nr 20 z 1.10.2019. Materiał jest chroniony prawami autorskimi.]

Zobacz też:

Dziennik pisany sadzą

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Самые искренние соболезнования. Очень жаль, что с нами больше нет нашего Лёлька. Удивительный был человек. Даже на расстоянии давал энергию и позитивное настроение.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj