Szwabów się nie bójcie!

1
Podpułkownik Władysław Kiełbasa podczas zajęcia Zaolzia w 1939 r. przez Wojsko Polskie; fot. archiwum Arkadiusza Domińca
Reklama

Szwabów się nie bójcie! W pierwszych dniach września 1939 r., w rejonie Wyrów i Mikołowa, trwały jedne z najbardziej zaciętych walk Wojska Polskiego z niemieckim Wehrmachtem na Górnym Śląsku. W obronie polskości tego regionu II RP nikt się nie oszczędzał. Świadczą o tym relacje niemieckich najeźdźców, zaskoczonych oporem polskiego żołnierza i siłą jego ognia oraz fakt, że zginęli tu najwyżsi rangą dowódcy. Osobiście prowadzili swoich żołnierzy do boju, a ci byli gotowi oddać życie za swoich przełożonych. To opowieść o tych dowódcach – kapitanie Janie Rybczyńskim i pułkowniku Władysławie Kiełbasie.

W pierwszych dniach września ciężkie walki toczyły się lasach Wyrów, Gostyni i Żwakowa. Na tym odcinku frontu marsz Wehrmachtu zostaje powstrzymany. Od granicy po raz pierwszy Niemcy natknęli się poważne siły polskie. 2 września ostrzał rozpoczęła artyleria niemiecka. Było on w dużej mierze niecelny, ze względu na gęstą mgłę. Za to Polacy zadali duże straty niemieckiej piechocie seriami z ckm-ów.

Oto relacja anonimowego żołnierza niemieckiego: „Ogień nieprzyjacielski (polski – przyp. red.) nasila się. Ze wszystkich stron słychać huk, trzask, wycie i gwizdy pocisków. Hałas jak w diabelskim kotle. Raniony zostaje gefrajter Wiegand, trafiony w podudzie. Pod osłoną ciężkiej broni nasi strzelcy rozpoczynają natarcie, lecz bez powodzenia. Nieprzyjacielskie stanowiska nie zostały jeszcze dostatecznie zniszczone, aby nacierać. Wróg siedzi zbyt pewnie i jest jeszcze groźny”. I

Inny Niemiec Egon Kalbitz tak wspominał: „Dwa pierwsze dni września 1939 r. zaliczam do najcięższych w czasie całej wojny.

Reklama

A to za sprawą polskich obrońców, którzy zaskoczyli nas żołnierskim męstwem. Tuż przed rozpoczęciem działań oficerowie w wygłaszanych pogadankach wbijali nam do głowy przewagę naszego oręża nad polskim. Tymczasem, gdy zalegałem pole pod huraganowym ogniem nieprzyjaciela, widząc jak wokół giną moi towarzysze, zaczynałem mieć co do tego wątpliwości”.

Niemcom duże straty zadawał pociąg pancerny nr 54 „Groźny”, który poruszał się linią kolejową, na odcinku Ligota – Tychy – Kobiór. Miał gruby pancerz i przegrody betonowe. Składał się z parowozu pancernego, dwóch wagonów artyleryjskich, wagonu szturmowego i dwóch platform bojowych. Uzbrojony był m.in. w haubicę 100 mm, trzy armaty 75 mm, 18 karabinów maszynowych 7,92 mm. Posiadał też drezyny pancerne, tankietki TKS (lekkie czołgi zwiadowcze) i francuski lekki czołg Renault z czasów I wojny światowej. Amunicja, materiały wybuchowe, saperskie i minerskie ważyły ok. 20 ton. „Groźny” miał też zaplecze w postaci składu gospodarczo-sanitarnego. Załoga liczyła ok. 180 ludzi. Jej dowódcą był kapitan Jan Rybczyński.

„Groźny” na stacji w Podbrodziu we wrześniu 1938 r.; fot. Forum Historyczne Dobroni.pl

O jego życiorysie w zasadzie nie wiadomo nic… poza datami jego urodzin i śmierci. Nie jest znane żadnego jego zdjęcie. Z listy wniosków o odznaczenie orderem Virtuti Militari, który sporządził generał Jan Jagmin-Sadowski, dowódca Grupy Operacyjnej „Śląsk” wynika, że dowódca pociągu pancernego „Groźny” urodził się 28 sierpnia 1899 r. Tak więc zginął zaledwie pięć dni po 40. urodzinach.

Zarys charakteru kpt. Rybczyńskiego wyłania się ze wspomnień żołnierzy „Groźnego”. Zostały one spisane na przełomie lat 70. i 80. XX w., po kombatanckim spotkaniu w Niepołomicach, gdzie przed wojną stacjonowała ich macierzysta jednostka – 2. Dywizjon Pociągów Pancernych. Dotarłem do tych wspomnień dzięki Arkadiuszowi Domińcowi z Muzeum Śląskiego Września 1939 r.

Z relacji weteranów wynika, że Jan Rybczyński był dowódcą lubianym i szanowanym. Świadczy o tym fakt, że jego podwładni nie chcieli pozostawić jego ciała na polu bitwy (o czym później).

Por. Bernard Drzyzga z piechoty wspominał kpt. Rybczyńskiego: „Gdy tylko wyładowano rannych, skromny ten bohater podążył w bój, aby znów wspierać nasze oddziały i dać dowód, że mogą liczyć na jego wsparcie. I to wszystko, mimo że załoga pociągu głuchła od wystrzałów i nerwy miała w strzępkach (niemal non stop w boju przez dwa dni)”.

„Groźny” był trudno uchwytny dla niemieckiej artylerii, bo zręcznie manewrował na torze i maskował się. Kapitan dowodził świetnie, bo znał teren. Już latem 1939 r. „Groźny” jeździł na Śląsk, w tereny potencjalnych walk. Wieczorem, 1 września pociąg wycofał się do Ligoty i uzupełnił paliwo i amunicję. Świtem, 2 września był już z powrotem w boju i siał panikę w hitlerowskich szeregach.

Jeden z niemieckich żołnierzy z 48. pułku piechoty 8. Dywizji Pancernej, nacierającej w pierwszych dniach września na Wyry i Mikołów, zapisał w swoim dzienniku: „(…) Ogień wzmaga się i to z gwałtownością, którą trudno sobie wyobrazić. Wydaje się, że powietrze składa się tylko z ognia i żelaza. Jak tysiąc syren gwiżdżą i ryczą pociski w powietrzu, odcinając dosłownie korony drzew. Drzazgi latają koło głowy. Wgryzamy się mocno w ziemię, robimy się tacy malutcy, jak to jest tylko możliwe. Nie szukamy celu, ponieważ wobec takiego ognia jesteśmy bezsilni. I nagle rozpoznajemy sprawcę tego ataku ogniowego. To polski pociąg pancerny. Powoli toczy się ten potwór ku nam z prawej strony na lewo. Pluje na nas takim gradem pocisków, że każdemu wydaje się, iż nadeszła jego ostatnia chwila.”

Pociąg pancerny „Groźny”; fot. Wikipedia

Z kolei niemiecki generał von Rothkirch z 49. pułku piechoty „Niebieskie Lwy” z Wrocławia we wspomnieniach z bitwy pod Wyrami pisał:

„Nagle zameldowano zbliżanie się pociągu pancernego z lewej strony. Sapanie lokomotywy stało się słyszalne. Potwór zbliżył się do występu leśnego, rozciągającego się na bagnistym terenie na północ od drogi do Żwakowa. (…) Polacy (…) nacierali bardzo odważnie. Zostali jednak krwawo odparci.

Ale i ogień dział pociągu pancernego, kierowany na krótką odległość był skuteczny, prawie demoralizujący, bo ze strony niemieckiej nie było broni do jego zwalczania. Chrzest bojowy był dla pułku bardzo bolesny”.

Okoliczności śmierci bohaterskiego kapitana nie są dokładnie znane. Wiadomo, że zginął 2 września, ok. godz. 17.30. Zdarzało się bowiem, że Rybczyński opuszczał pociąg i dokonywał zwiadów na pierwszej linii frontu. Poruszał się TKS-em – lekkim czołgiem rozpoznawczym. Tego dnia prowadził go kapral Zonaberg. Obaj poszli do punktu obserwacyjnego piechoty. Z tego zwiadu kapitan już nie powrócił. Kapral był tak zszokowany śmiercią dowódcy, że nie potrafił zdać relacji, co dokładnie się stało. Dowództwo „Groźnego” objął kpt. Józef Kulesza. Rozkazał on dwóm kierowcom tankietek – kapralom: Zonabergowi i Skoczkowi wrócić na miejsce śmierci Rybczyńskiego i odnaleźć jego ciało.

Kapral Siniakiewicz, dowódca karabinów maszynowych tak zapamiętał te zdarzenie: „Po dwóch godzinach czołgi powróciły, ale bez zwłok kpt. Rybczyńskiego. Kpr. Zonaberg miał złamaną rękę, a kpr. Skoczek został ciężko ranny w głowę. Mimo poszukiwań, nie udało się odnaleźć ciała kapitana. Obaj czołgiści musieli się wycofać, bo Niemcy nacierali. Ratując rannego kpr. Skoczka, wyciągnęliśmy go z czołgu i na naszych rękach umarł. Okazało się, że został trafiony w głowę przez otwartą klapę czołgu. Pochowaliśmy go pod brzózką przy drodze obok browaru w Tychach. Czarnym dniem był dla nas 2 września 1939 r. Straciliśmy bohaterskiego dowódcę i lubianego kolegę, który był skrzypkiem i swoją muzyką rozweselał nas na froncie”.

Płk Władysław Kiełbasa (1893-1939)

Podpułkownik Władysław Kiełbasa (po śmierci awansowany do rangi pułkownika) – żołnierze go uwielbiali i szanowali. Ich dowódca lubił żartować. Potrafił założyć się z innym oficerem o to, że ktoś z jego jednostki zje całego prosiaka i wygrywał takie zakłady. Ppłk Kiełbasa był też postacią charyzmatyczną. W czasie wojny polsko-bolszewickiej wiele razy osobiście prowadził żołnierzy do walki wręcz z wrogiem, pierwszy wchodząc pod ogniem do okopów nieprzyjaciela i wychodził z tych potyczek zwycięsko. Jego pułk znalazł się w grupie operacyjnej dowodzonej osobiście przez marszałka Józefa Piłsudskiego.

2 września 1939 r. kontrnatarcie prowadzone – a jakże! – osobiście przez ppłk. Kiełbasę doprowadziło do odbicia z rąk niemieckich. Podpułkownik ranny w głowę zmarł w mikołowskim szpitalu. Władysław Kiełbasa był najwyższym rangą żołnierzem, który poległ na Śląsku w wojnie obronnej 1939 r. Ale od początku…

2 września na umocnionym odcinku „Mikołów” trwały zacięte walki pomiędzy atakującym niemieckim VIII Korpusem Armijnym i broniącymi się jednostkami Grupy Operacyjnej „Śląsk”, wchodzącej w skład Armii „Kraków”. Popołudniu Niemcom udało się zmusić walczący pod Wyrami Batalion Obrony Narodowej „Zawiercie” do wycofania się, co stworzyło nieprzyjacielowi możliwość wdarcia się na tyły polskiej obrony. W tej sytuacji gen. Jan Sadowski, dowódca GO „Śląsk” powziął decyzję o odbiciu Wyrów. Zadanie to powierzył jedynemu odwodowi, jaki jeszcze posiadał – 2. batalionowi 73. pułku piechoty z Oświęcimia. Dowodził nim ppłk. Kiełbasa. Ich koszary mieściły się w budynkach, w których potem Niemcy utworzyli obóz koncentracyjny.

Polski kontratak rozpoczął się od strony Mikołowa, od zabudowań folwarku Regielowiec. Na czele szedł osobiście podpułkownik. W artykule Jarosława Ptaszkowskiego pt. „Ostatni bój pułkownika Władysława Kiełbasy”, Stanisław Michalik, siostrzeniec dowódcy spod Wyrów wspominał:

„Był realistą i zdawał sobie sprawę, że w pojedynkę niemal niemożliwe będzie pokonanie Hitlera”. Żołnierzy jednak mobilizował: „Chłopcy! Szwabów się nie bójcie, przegonimy ich gdzie pieprz rośnie”.

Podpułkownik Władysław Kiełbasa podczas zajęcia Zaolzia w 1939 r. przez Wojsko Polskie; fot. archiwum Arkadiusza Domińca

Podporucznik Józef Kristof, jeden z tych żołnierzy, którzy w boju pod Wyrami osłaniali swojego dowódcę wspominał (jego relację spisał Zygmunt Orlik, historyk ziemi pszczyńskiej): „My, podkomendni ppłk. Kiełbasy wierzyliśmy, że czuwa nad nim Opatrzność Boska. W wojsku kursowały opowieści, że w czasie I wojny światowej i wojny z sowietami (m.in. podczas odwrotu spod Kijowa – przyp. red.) co najmniej kilkanaście razy osobiście prowadził swych wojaków do bezpośredniego zwarcia z nieprzyjacielem i przeżył. W czasie boju będę więc trzymał się jego bezpośredniego sąsiedztwa, a wtedy i mnie będą mijać kule – kalkulowałem. A gdyby – co nie daj Boże – zawisło nad nim niebezpieczeństwo, pospieszę mu z pomocą, bo wart tego”.

Dalej Kristof tak relacjonuje: „W natarciu posuwaliśmy się skokami. Po przebyciu kilku metrów padaliśmy na ziemię. I wtedy z niepokojem zauważyłem, że dowódca tylko przyklękał. Dziś trudno mi powiedzieć dlaczego tak postępował. Może wierzył w swą szczęśliwą gwiazdę żołnierską, a może chciał nam pokazać, że nie taki straszny diabeł jak go malują. Wokół nas bitewny huk, rozrywają się pociski armatnie, świstają kule z niemieckich maszynek. I co z przerażeniem, dostrzegam? Pułkownik nie zrywa się z przyklęku do kolejnego skoku, opada na ziemię. Czołgam się, widzę pełno krwi, brak oznak życia. Boże, nie upilnowaliśmy naszego dowódcy, do oczu napływaj łzy. Towarzysząc mi kolega – w cywilu szofer z Mikołowa, nazwiska nie pomnę – równie to dostrzega. Zrywa się z płaczem i krzyczy: »Boże ja tego nie przeżyje«. I nie przeżył. Ścięty serią erkaemu padł obok swego dowódcy, którego po chwili z narażeniem życia ściągają do tyłu sanitariusze.

Jak mówi Arkadiusz Dominiec z Muzeum Śląskiego Września 1939 r., po zranieniu podpułkownika, jego żołnierze wpadli w bitewny szał. Kiedy on umierał na stole operacyjnym w Mikołowie, oni odbili Wyry z rąk hitlerowców.

Miejsce śmiertelnego postrzału płk. Kiełbasy znajduje się przy skrzyżowaniu ul. Pszczyńskiej (Droga Wojewódzka nr 928) a ul. Dąbrowszczaków (prowadzącą w kierunku dawnego dworu w Wyrach i do centrum wsi). Władysława Kiełbasę pochowano na cmentarzu parafialnym św. Wojciecha w Mikołowie wraz z pięcioma innymi, nieznanymi żołnierzami. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari IV klasy i awansowany do stopnia pułkownika. Pozostawił żonę i trójkę dzieci.

CAŁY ARTYKUŁ MOŻNA PRZECZYTAĆ W E-WYDANIU „NOWEGO INFO” NR 18 Z 4.09.2018 R.

Korzystałem z następujących publikacji:

Fortyfikacje Obszaru Warownego Śląsk. Historia, przewodnik”;

maszynopis książki „Księga wrześniowej chwały pułków śląskich” J. Przemszy-Zielińskiego i spisanych wspomnień załogi „Groźnego”;

Ostatni bój pułkownika Władysława Kiełbasy” Jarosława Ptaszkowskiego ze Stowarzyszenia „Pro Fortalicium”

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj