„Ciepło czy nie – trzeba w kieckach. I do dzisio wszystki łachy mom, coch miała za dziołchy. A szat to by już downo niy było!” Przypominamy rozmowę z panią Marią Piech z Jankowic koło Pszczyny.
Artykuł ukazał się w „Nowym Info” nr 13 z 26.06.2018 r., po 100. urodzinach pani Marii.
Rozmawia: Renata BOTOR-PŁAWECKA
– Ale piękny strój pani nosi!
Maria Piech: To bych się musiała do kościoła zebrać. To jest po domu tylko.
– Po domu, ale też pięknie. I całe życie w takich kieckach?
– W galotach to by mnie było wstyd chodzić. Nawet na rowerze się w kieckach jechało, ino musiała być specjalno siatka na koła.
– Za dziecka też w kiecuszkach?
– No pewnie. Kiedyś ciotka ujno zaprosiła nos chyba na odpust. Jo była taki pyrtek i już w kieckach. To posłała mi ekstra szaty. Jak mnie też w to oblykali, jo tak beczała, że musieli mi nazod kiecki oblyc. Bo mi się zdało, żech jest w samej koszuli!
– Ciotka z miasta była?
– Jak się wydała, to miyszkała na Ligocie. Chodzili my potym po tej Ligocie, rozmaite dziecka mnie mijały i godały do siebie: „Kleine Mutter, Kleine Mutter”.
– „Mała matka”, bo w kieckach.
– Do ślubu też w kieckach. Czorno jakla, bioły fortuch, ciemno chusta na ramiona. Na głowie wieniec z merty ze sznurkami białymi, ale mogły być też zielone. Jak za drużka ktoro szła, to mogła mieć czerwone.
– Potem się w tych ślubnych kieckach jeszcze kiedy chodziło?
– Chodziło się roz za kiedy.
– A fryzura do ślubu?
– Warkocz spuszczony i były przy nim długie sznurki, dłuższe niż jakla.
– Nie mogły być rozpuszczone włosy?
– Jak jo teraz widza, jak mają te rozpuszczone włosy… W telewizorze albo kaj. Jeszcze jak widza: Jy i włosy styrczą do talerza! Jo padom se: „Teraz tyn świat jest na łopak”. Dobrze, że pani mo czubek [kok z tyłu głowy].
– W sumie tak przypadkiem [śmiech]. A długość spódnicy dobra?
– Troszka za krótko [śmiech].
– Wy nie mieliście nigdy kiecki przed kolana?
– Toć niy!
– Ale ciepło w takich długich kieckach.
– Ciepło czy nie – trzeba w kieckach. I do dzisio wszystki łachy mom, coch miała za dziołchy. A szat to by już downo niy było!
– Żadna dzisiejsza sukienka nie wytrzyma 80 lat, to fakt.
– To pokoża pani ślubno jakla. O, na samym spodzie komody mom.
– Bardzo elegancka, z błyszczącego materiału.
– Tako kieby podszywka. Wesele było bez wojna, to nic lepszego wtedy nie było. A tu kiecka jest – z takiego samego materiału jak jakla.
– Szyło się te kiecki i jakle?
– Krawcowa szyła, nie było gotowego w sklepie. Potym żech se wszystko sama szyła. Kiedyś to każdo jedna, chociaż nie była szwoczką, wszystko se sama poszyła.
– Roboty zawsze pewnie było dużo w domu.
– Zawsze była robota. Ale dzisiyj ludzie mają coś mnij czasu niż my…
– Choć za nas pralka pierze i mamy inne nowoczesne sprzęty…
– My mieli pradło. Dusza z żelozka się w piecu nagrzoło. Ale dzisiej już przynajmniej chłopom nie trzeba szkrobić tych kragli. A kiedyś to się je szkrobiło na twardo.
– By wykrochmalony kołnierz stał u koszuli?
– Nie był razem z koszulą, tylko osobno. I nawet jak mioł który koszula zmazano, tego już nie było widać, bo kragel był czysty. [śmiech] I chłopy miały jeszcze westa, kabot i szlips.
– Na zdjęciach widzę, że wasza młodsza siostra nie nosi kiecek.
– Po wojnie jakoś wszyscy się przebierali w szaty. Siostra do ślubu już szła w szatach.
– Ile dzieci było u was w domu?
– Ani nie godom.
– Tak dużo?
– No chyba ze czternaście.
– To fajna rodzina.
– Fajno, ino miejsca nie było, na stróżoku trzeba było spać.
– Na czym?
– Taki miech to był, co się do niego żyto suło. Trzy albo więcej miechów się zszyło, słomy się nacisło. A słoma się kiedyś cepami młóciło i przez to była prosta.
– Powstawał siennik.
– A jak się to kiedy stargało, to do szkoły się słomę we włosach przyniosło.
– Ile było w domu izb, by tyle ludzi pomieścić?
– My mieli dwie. Niektórzy mieli trzy izby, ale w tej trzeciej mieli jeszcze kumornika.
–?
– Przednij kumornicy byli, co niy mieli nic. Kumorowali. Naimali kaj jedna izba.
– A… Czyli lokatorzy.
– Ja.
– A do szkoły chodziliście tu, w Jankowicach?
– Do tej co dziś stoi. Ino wtedy tako wielko nie była. Pamiętom nauczycieli. Wachulski się nazywały dwie nauczycielki, były to siostry. Kierownik Szczepańczyk. W szkole nos nie dręczyli. Bele my tam byli. A ftory nie przeszedł, siedział w tej samej klasie.
– Aż się nauczył.
– Nic się nie nauczył. Niektoryj był osiem lot w pierwszej klasie.
– Kim była Paula z Rudołtowic, która opisana jest w albumie jako „koleżanka szkolna”?
– Ona chodziła tu do szkoły, bo w Jonkowicach służyła u ludzi.
– Czyli pracowała.
– Wziyni ją krowy paść. Dużo było takich, co szło na służba.
– Nie narzekali?
– Tak mo być i tyle.
– Do kościoła dzieci z Jankowic chodziły pieszo?
– Do Pszczyny się chodziło [do kościoła Wszystkich Świętych na rynku]. A jo się tak zawsze boła iść przez most! Jakosik trzęsłach się tam.
– Dlaczego? Że jakiś utopiec wciągnie?
– Do dzisiaj godają rozmaicie. Że niby baba tam chłopa utopiła. Ale siostra się tam iść nie bała, tylko ze mnie taki straszek był.
– Chodziliście do kościoła w butach czy na bosaka?
– Po bosoku. Obuwali my się na cmentarzu i w miasto my wchodzili już obuci. A gdy my szli z kościoła, zaś my się sebuwali. Szczewiki gniotły, to każdy woloł iść bez nich.
– Tylko jedną parę butów każdy miał?
– Jedne buty to musiały do wszystkich dzieci w doma styknyć! Szczewiki się szanowało i jak młodszy podrósł, to je mioł.
– Dzieci od małego pomagały w domu?
– Musiały paść gysi, krowy. Ale też młodzi schodzili się, mieli organki, harmonijka, szli bandą bez wieś ze śpiewem, obeszli grobel…
– Zabawy we wsi były?
– Przeważnie jak wesele było. Jak jest teraz wesele, cudzi ludzie nie mają wstępu i też żodyn się tam nie ciśnie. A kiedyś jedyn taniec czy dwa były do gości weselnych, a potem do ludzi ze wsi.
– To wesela były dla całej wsi.
– Tu, kaj dziś Grant [miejscowa restauracja], i jeszcze na Podlesiu, były sale na tańce. Ale to też nie było takie dobre, że każdy mógł przyjść, bo niekiedy potym haja była.
– Wy duże weselisko mieliście?
– To bez wojna było. W doma była tako wieczerzo jak się zimnioki kopie.
– A co to jest za wieczerza „jak się ziemniaki kopie”?
– Dla tych, co przyszli zbierać ziemniaki. Kroma dużo, przeważnie z syrym i sznytki masła po tym się pokładło. Po słodku był też syr fajnie zrychtowany.
– Po żniwach też była taka wieczerza?
– No jak się ponajmowało ludzi do roboty, to zawsze swaczyna była.
– Czyli kolacja?
– [śmiech] No. Mnie to się zdowo, że ludzie kiedyś byli weselsi. Dzisio jakoś więcej siedzą w tych swoich chałpach.
– A kiedyś to chodziło się po chałpach, by na przykład szkubać pierze.
– Szkubało się nawet w nocy. Bandami się szło po domach szkubać. Godki było dużo. A teraz nikt nawet nie chce pierzyn… Kiedyś jak się dziołcha wydowała, musiała mieć pierzyna albo dwie i dwa albo cztery zogowki…
– W Jankowicach, oprócz pani, jeszcze ktoś w kieckach chodzi?
– Jeszcze jedna jest, co chodzi. W kościele siedzi z przodu, a jo z tyłu. I są jeszcze takie, co ich już nie widać chodzić.
– A co trzeba robić, by doczekać 100 lat w taki dobrej kondycji jak pani?
– Nie wiem. Może nie pić gorzoły ani nie kurzyć cygaret.
Maria PIECH, ur. w 1918 r. w Jankowicach w gminie Pszczyna. W 1940 r. wyszła za mąż za Teofila („napiszcie Filka, bo ludzie ze wsi będą znać”) z Jankowic, z którym przeżyli w małżeństwie 60 lat; mąż zmarł 17 lat temu. Dochowali się 7 dzieci, 14 wnucząt, 20 prawnucząt i 2 praprawnucząt. Na 100. urodzinach pani Marii było ponad 100 osób, bo – jak mówi solenizantka – „gości mo być tyle, ile mo się lot”. Impreza urodzinowa była taneczna (pani Maria oczywiście też tańczyła).
Nowe Info nr 13 z 26.06.2018 r.
Materiał jest chroniony prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autorki zabronione.