Nie dał im rady wielki Górnik Zabrze. Piłka nożna w Tychach zanim powstał GKS

0
Mecz Polonii Tychy z Górnikiem Zabrze, 1964 r. Herbert Roj i Henryk Loska atakują Ernesta Pohla (w białej koszulce), z tyłu Karol Grzesik; fot. archiwum Polonii Tychy
Reklama

Zanim w 1971 r. powstał GKS Tychy najwięcej emocji w mieście budziły mecze piłkarskie A-klasowej Polonii Tychy, która występowała na stadionie przy ul. Lenina. Drużyna składała się głównie z chłopaków mieszkających niedaleko boiska – na osiedlach „A”, „B” i w Starych Tychach. Mówiło się o nich, że urodzili się za wcześnie, aby występować w GKS-ie, późniejszym wicemistrzu Polski. Mimo to grali jak równy z równym z wielkim Górnikiem Zabrze oraz czołowymi drużynami NRD i Węgier. Jednym z piłkarzy Polonii był 73-letni dziś pomocnik Jan Nowak. Opowiedział nam jak grało się w futbol w czasach, gdy zawodnicy sami produkowali sobie piłkarskie korki.

AUTOR: Jarosław JĘDRYSIK, artykuł ukazał się po raz pierwszy w gazecie Nowe Info nr 32 z 13 września 2016 r.

Jan Nowak (występował pod tym nazwiskiem, dziś używa swojego rodowego nazwiska Nowok) urodził się w 1943 r. Pochodzi z siemianowickiej dzielnicy Michałkowice. Do Tychów przeprowadził się jako 10-letni chłopak, kiedy ojciec – górnik KWK Ziemowit – dostał mieszkanie na osiedlu „A”, niedaleko boiska, na którym grała Polonia.

– Mieszkaliśmy przy ul. Lenina (dziś ul. Andersa). Pamiętam, że naprzeciwko stadionu była prokuratura, a w okolicy jeden sklep i dwa hotele robotnicze. Jako 10-12-letni chłopcy na każdym podwórku tworzyliśmy drużyny piłkarskie. Zbierało się butelki, a jak do osiedlowego żłobka przywieźli węgiel, to go taczkami zwoziliśmy do kotłowni. Za tak zarobione pieniądze

kupowaliśmy koszulki,

spodenki i piłki w sklepie sportowym pod arkadami (naprzeciw dzisiejszego sklepu E.Leclerc). Każda drużyna miała swoje barwy. Żyło się wtedy meczami podwórko na podwórko – wspomina Jan Nowok.

Reklama

– Jakiś czas później dowiedziałem się, że do Polonii Tychy potrzebują zawodników, więc poszedłem się zapisać. Rodzice nawet o tym nie wiedzieli. Klub składał się z chłopaków z osiedli „A”, „B” i Starych Tychów. Powstał na gruzach takich ekip jak Budowlani Tychy, Górnik Tychy i Spójnia Tychy.

Zauważył mnie Wilhelm Kuczka, który trenował juniorów. Z jego drużyny najszybciej wszedłem do pierwszego zespołu, który grał w klasie A. – Wtedy wywinąłem taki numer. Jednego dnia do południa grałem mecz w lidze juniorów, a po południu spotkanie w rozgrywkach seniorskich. Jak to możliwe? Miałem kartę zawodnika wypełnioną danymi młodszego brata, ale ze swoim zdjęciem.

Jan Nowak w Tyskiej Galerii Sportu przy zdjęciu Polonii Tychy wykonanym w 1964 r. Pan Jan widnieje na nim jako pierwszy z lewej. Pozostali zawodnicy to: Wiesław Wojnar, Józef Kiecok, Roman Różański, Paweł Macioł, Piotr Cebula. Poniżej: Ryszard Lenkiewicz, Marekwia, Piotr Czudaj, Henryk Loska, Henryk Lysko, Malicki, Jan Walawski; fot. J. Jędrysik

Jan Nowak grał na lewej pomocy z numerem 6. – Raczej dogrywałem piłkę napastnikom niż strzelałem.

A u nas potrafili strzelać.

Na przykład taki Józek Kiecok. Pamiętam jak wygraliśmy w Mysłowicach 8:0. Kiecok zdobył z połowę tych goli. Strzelał i krzyczał: „chłopaki 80, 100, 120 zł! ” Bo wtedy, żeby były lepsze wyniki, płacili każdemu z nas 30 zł za wygrany mecz i 20 zł od strzelonej bramki (obojętnie przez kogo). Było o co grać, bo wówczas moja dniówka w robocie wynosiła ok. 50 zł. Tylko skarbnik klubu chodził nerwowo i pytał czy tamci zdążą jeszcze to zremisować. Dużo musiał wtedy wypłacić – mówi pan Jan.

– Zazwyczaj jednak graliśmy za czekoladę!

Szczególnie jak po Przedsiębiorstwie Ciężkiego Sprzętu Budowlanego Budownictwa Węglowego (PCS) Polonią opiekowała się spółdzielnia „Społem”. Po treningu 2-3 z nas szło do „Delikatesów” na pl. Bieruta (dziś pl. Baczyńskiego), a tam już czekały paczki – wspomniana czekolada, słodycze, kiełbasa, pomarańcze, winogrona. Na co dzień nie jadło się takich rzeczy.

Jak wspomina Jan Nowok, piłkarze A-klasy nie mieli co liczyć na ulgi w zakładach pracy (o fikcyjnych etatach na kopalni nie było mowy). – Grając w Polonii pracowałem w  Wojewódzkim Przedsiębiorstwie Budownictwa Mieszkaniowego – zakładzie patronującym klubowi (później było to wspomniane: PSC i Społem). Ojciec miał wypadek na kopalni, a nas było w domu sześcioro (dwie siostry i czterech braci). Jako najstarszy musiałem pomóc utrzymać rodzinę. Pracowałem na początku jako pomocnik spawacza.

– Pamiętam jak śp. Karol Grzesik, który grał w Polonii Tychy i GKS-ie, a później trenował tyską młodzież (m.in. Bizackiego, Gilewicza i Karwana) przyjmował się na kopalnię. Pytali go w kadrach o zawód, a on im mówi: „technik”. Oni na to: „ale jaki technik”, a Grzesik:

„no… technik piłkarski”.

Co ciekawe, w latach 60. z piłkarzami Polonii w jednej drużynie występowali hokeiści Fortuny Wyry czy Górnika Murcki. – Zimą grali na lodzie, a latem z nami na trawie. Np. bramkarzem Polonii był Józef Bem, broniący także bramki hokejowej.

Odskocznią od pracy były zgrupowania Polonii przed sezonem ligowym. Odbywały się w Kamieniu, koło Rybnika lub w Szczyrku. Regularne treningi miały miejsce w poniedziałki, środy i piątki, a w weekendy rozgrywano mecze.

Właśnie podczas jednego z obozów w Kamieniu, w 1963 r., Poloniści dowiedzieli się, że mają wracać do Tychów, bo czeka ich mecz towarzyski z  Csepelem Budapeszt, czterokrotnym mistrzem Węgier.

– Przywieźli nas do internatu „Budowlanki”. Tam spaliśmy i trenowali na podwójnych obrotach – mówi Jan Nowak. Ten mecz był możliwy bo naszym trenerem był wówczas Mikołaj Beljung, z pochodzenia Węgier. Miał koneksje i sprowadzał na Śląsk drużyny znad Balatonu. Wcześniej trenował Ruch Chorzów. Csepel Budapeszt najpierw więc grał z Ruchem, a potem z nami w Tychach – wspomina pan Jan.

– Na mecz z Węgrami, przez jednego znajomego, udało się załatwić koszulki sprowadzone z Włoch. Piękne były. Czerwone z krótkim rękawkiem i z białymi obwódkami. Byliśmy tak odpicowani, że kiedy wyszliśmy na boisko kibice myśleli, że to Węgrzy. Przyszło wtedy sporo ludzi, całe boisko było obstawione (a zazwyczaj kibice siedzieli tylko na trybunie).

Budapesztańczycy byli dużo lepsi. Przy nich

lataliśmy jak psy,

ale nie daliśmy się. Strzeliliśmy gola, choć przegraliśmy 1:4 (0:2). Miałem swoje triki, potrafiłem balansem ciała wywieść przeciwnika w pole. Niejeden w ten sposób lądował poza boiskiem, na bieżni. Tak jak jeden z Węgrów, reprezentant kraju… Kryłem go. Grał w piłkę, choć miał tytuł naukowy doktora. Po meczu w internacie „Budowlanki” była impreza. Węgrzy nie ruszyli wina dopóki trener siedział przy stole. Dopiero jak poszedł zrobiło się wesoło.

Mecz Polonii Tychy (stoją z lewej strony sędziów) z Csepelem Budapeszt, czterokrotnym mistrzem Węgier. Jan Nowak trzeci z lewej; fot. archiwum Tyskiej Galerii Sportu

W swojej historii Polonia Tychy miała jeszcze dwa takie wyjątkowe mecze. Jan Nowak w nich nie grał, bo upomniało się o niego wojsko. Warto jednak w tym miejscu o nich wspomnieć.

W 1964 r. na boisku przy ul. Lenina zameldował się ówczesny mistrz Polski – wielki Górnik Zabrze z Hubertem Kostką, Stefanem Floreńskim, Erwinem Wilczkiem i Ernestem Pohlem. To byli piłkarze światowego formatu, którzy 6 lat później (poza Pohlem) grali w finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City, a wcześniej pokonali w piłkarskim maratonie AS Romę.

Mecz Polonii Tychy z Górnikiem Zabrze, 1964 r. Herbert Roj i Henryk Loska atakują Ernesta Pohla (w białej
koszulce), z tyłu Karol Grzesik; fot. archiwum Polonii Tychy

A-klasowa Polonia zremisowała z gigantem 3:3. Pierwszego gola strzelił dla zabrzan Wilczek, który później zdobywał gole w drodze Górnika do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Jednak do przerwy to Polonia prowadziła 2:1 po dwóch trafieniach Lisoka. W 78 minucie wyrównał Czok, ale minutę później na 3:2 dla tyszan strzelił Różański.

– Starzy kibice do dziś wspominają, jak to sędzia przedłużył grę i w tym doliczonym czasie

Ernest Pohl strzelił główką

wyrównującą bramkę dla Zabrza na 3:3 – mówi Piotr Zawadzki, dziennikarz, kierownik Tyskiej Galerii Sportu.

Piłkarze Polonii Tychy (w ciemnych strojach) i Górnika Zabrze przed meczem; fot, archiwum Polonii Tychy

Z kolei w 1965 r. Poloniści zremisowali 1:1 z Wismutem Aue, trzykrotnym mistrzem Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

– Do wojska szedłem

w tym samym dniu, co kolega z Polonii Piotrek Cebula. On do Gliwic, a ja do Prudnika, do 15 Pułku Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tak mi wypadło. Zaraz po wojnie KBW zwalczało podziemie antykomunistyczne, ale w latach 60. to już byłe inne czasy… Zresztą jak tylko przyjechaliśmy do koszar pytali, kto grał w piłkę? Prawie wszyscy się zgłaszali (śmiech). I tak trafiłem do trzecioligowego Kabewiaka Prudnik. Zdobyliśmy wtedy tytuł mistrza Polski wśród drużyn KBW.

Z wojska na grunt tyski Jan Nowak przeszczepił patent na dobre buty do grania. – Korki, które wtedy były dostępne często wypadały, bo mocowane były za pomocą gwoździ.

Robiliśmy więc buty piłkarskie z… obuwia kolarskiego.

Do blaszki lutowało się śrubki, a w bucie wierciło się otwory. Potem do buta wkładało się tę blaszkę tak, aby śruby przeszły przez podeszwę. Od środka dawało się wkładkę, żeby było wygodnie; a na śruby wkręcało się aluminiowe korki, które specjalnie robione były na tokarce.

– Po wojsku grało się jeszcze trochę, a potem… ślub (w sylwestra z 1969 na 1970 r.), pierwsze dziecko, praca… Rodzina na utrzymaniu. Żonie to moje trenowanie i granie nie byłoby w smak – mówi były Polonista.

***

Siedzimy w mieszkaniu pana Jana na ul. Begonii. Oglądamy stare zdjęcia. Jedno z nich zostało zrobione przed budynkiem klubowym Polonii na osiedlu „A” około 1964 r. Jego dużą reprodukcję można oglądać w Tyskiej Galerii Sportu na Stadionie Miejskim. Na stronie internetowej współczesnej Polonii Tychy (reaktywowanej jako klub kobiecy) podpisano tę fotografię: „Urodzili się za wcześnie, by móc zagrać w GKS-ie”.

– Z tej drużyny nie żyje już Wojnar, Macioł, Lysko, Loska, Czudaj (grał w reprezentacji Polski juniorów), Walawski, Grzesik… – wylicza Jan Nowak.

Co dała mu piłka? – Ja nią żyłem. Chciało mi się biegać. Przez te 12 lat gry ze dwa razy obleciałem kulę ziemską. A teraz moja wnuczka Nadia Nowok gra w Polonii Tychy. Historia zatoczyła więc koło…

Autor: Jarosław JĘDRYSIK, prawa autorskie zastrzeżone, artykuł ukazał się po raz pierwszy w gazecie Nowe Info nr 32 z 13 września 2016 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj