Otrzymaliśmy dziś (14 października) list od bezsilnej czytelniczki. Jej mąż ma koronawirusa i został skierowany na kwarantannę. Ona nie, a jest nauczycielką. Wykonała tysiąc połączeń do tyskiego sanepidu i… nic.
Szanowna Redakcjo,
Piszę do was, bo czuję się już bezsilna i uważam, że inni powinni wiedzieć co się dzieje w naszym mieście.
W sobotę (10.10.2020) o godzinie 14 mój mąż otrzymał pozytywny wynik po badaniu na COVID-19. Wieczorem otrzymał wiadomość z prośbą o zainstalowanie na telefonie aplikacji „Kwarantanna dom”. W aplikacje miał także wpisać moje dane – osoby mieszkającej razem z zarażonym. Uznaliśmy, że z chwilą zainstalowania aplikacji rozpoczęła się nasza izolacja domowa.
W niedzielę (11.10.2020) pod nasz blok mieszkalny podjechała policja sprawdzić czy nie łamiemy zasad izolacji. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że funkcjonariusze sprawdzają tylko mojego męża. W tym momencie zrozumiałam, że ja do systemu nie jestem wpisania.
W poniedziałek (12.10.2020) zgłosiłam się do mojej lekarki rodzinnej na teleporadę. Uzyskałam informację, że muszę się zgłosić do PSSE w Tychach w celu nałożenia kwarantanny, gdyż w systemie nie widnieję jako osoba narażona na zakażenie.
Bez wpisu w system lekarka nie może wystawić zwolnienia lekarskiego. Nie mam żadnych objawów chorobowych i nie zamierzałam okłamywać lekarza tylko, by uzyskać L4. Całe szczęście moja lekarka jest osobą wysoce empatyczną i wyrozumiałą i wystawiła mi zwolnienie na podstawie narażenia za zakażenie do środy (14.10.2020). Zaleciła mi wykonanie telefonu do PSSE i poproszenie o nałożenie kwarantanny.
Tu zaczynają się schody. Tego samego dnia wykonałam około tysiąca połączeń telefonicznych do PSSE w Tychach.
Linia nie była zajęta, tam po prostu nikt nie odbiera. W pewnym momencie dzwoniłam ze swoim mężem i mamą na 3 telefony na 3 różne numery. Nie udało się dodzwonić.
We wtorek (13.10.2020) przez znajomych udało nam się dotrzeć do osoby pracującej w PSSE w Tychach. Pani przyznała, że dzwonienie nie ma sensu, bo nikt nie ma czasu odbierać i że powinnam napisać maila do sekcji epidemiologicznej i z pewnością ktoś do mnie oddzwoni. W międzyczasie próbowałam jeszcze kilkaset razy się dodzwonić.
Minęły 24 godziny od wysłania maila, dalej jestem bez jakichkolwiek informacji.
Kwarantanny oficjalnie nie mam. Jestem osoba odpowiedzialną i oczywiście nie opuszczam domu. Jutro zadzwonię znowu na teleporadę i co dalej? Lekarka nie będzie miała informacji o mojej kwarantannie. Czy mam ją okłamywać, że źle się czuję aby mogła dać mi zwolnienie lekarskie?
Moja bezsilność sięgnęła zenitu. Minęły 4 dni, a ja nie mam żadnych wytycznych. Ilu jest takich ludzi w Tychach jak ja? Nie chcę nawet się domyślać. A ilu z nich wykazuje się mniejszą odpowiedzialnością i dalej chodzi do pracy?
Jestem nauczycielką, mogłam narazić wielu uczniów na zarażenie, ale w Tychach chyba średnio to kogokolwiek obchodzi.
Do tej pory potępiałam ludzi, którzy z objawami choroby nie zgłaszali się do lekarza, nie chcieli iść na testy i dalej chodzili do pracy. Teraz ich rozumiem, co mają robić ludzie, którzy mają mniej wyrozumiałych lekarzy i pracodawców?
Czekam dalej, razem z moją mamą uruchomiłam już najdalsze znajomości z możliwych i liczę na jakąkolwiek pomoc. Kocham nasze miasto, ale niestety ta sytuacja sprawia, że wątpię czy to faktycznie jest takie dobre miejsce.
Z wyrazami głębokiego szacunku
Imię i nazwisko do wiadomości redakcji