Sprawdzian z dobroci

4
Tamara i Masza, które ucierpiały w wypadku w Pszczynie, fot. Renata Botor-Pławecka
Reklama

Komunikat policyjny. 24 października 2017 r. dwie Ukrainki zostały potrącone na pasach przy ul. Dworcowej w Pszczynie. 57-latek jechał fiatem pandą. Kobiety (46 lat i 56 lat) przechodziły przez oznakowane przejście dla pieszych. Obydwie piesze doznały obrażeń i zostały przetransportowane do szpitala. Wszyscy uczestnicy zdarzenia byli trzeźwi.

Połowa marca 2018 r., Rudołtowice pod Pszczyną. Siedzimy przy stole w kuchni. Tamara wyszywa perełkami obrazek Matki Boskiej Kazańskiej. Jej starsza o 10 lat siostra Masza zaraz zacznie podgrzewać pierogi. Mirka ogarnęła zwierzęta w gospodarstwie i może już wypić z nami herbatę. Zastanawiają się, od czego zacząć opowieść. To od początku – gdy świat im się zawalił.
1. Owce w komórce

Tamara przyjeżdża po raz pierwszy do Polski w  lutym zeszłego roku. Do pracy. W czerwcu wraca do domu, by znów przyjechać do Pszczyny we wrześniu. Jej siostra Masza ma na Ukrainie 210 zł emerytury (przy cenach w sklepach jak u nas), niewiele więcej udaje się dorobić, sprzedając jagody i konwalie, wiec Tamara obiecuje i dla niej znaleźć pracę w Polsce, gdzie może jedzenie nie smakuje jak u nich, ale też jest pięknie. Tamara pokazuje Maszy zdjęcie zrobione komórką – stado pięknych owiec, które widziała pod Pszczyną.

Przyjazd do Polski nie jest oczywiście prostym przedsięwzięciem. Trzeba dopełnić mnóstwa formalności, jak wiza, zaproszenie itd. Wszystko to bardzo drogie. Maszę i Tamarę sporo wysiłku kosztuje zebranie potrzebnych sum, zapożyczają się, ale w końcu udaje się wszystko załatwić.

2. Myślała, że nie żyje

Masza przyjeżdża do Polski 24 października 2017 r. Tamara, która jest już tu od września, jedzie po nią do Katowic. W Pszczynie idą najpierw do hotelu robotniczego, by zostawić rzeczy, a potem chcą kupić sałatkę do obiadu. Masza jest w Polsce dopiero od jakichś dwóch godzin. Około 10.00 siostry przechodzą przez ulicę Dworcową, po pasach, w pobliżu przejazdu kolejowego. Samochód jadący od strony ul. Sokoła zatrzymuje się, by je przepuścić. Ale od strony DK 1 do centrum jedzie inne auto osobowe i ten kierowca ich nie zauważa. Maszę siła uderzenia rzuca na chodnik koło parku, a Tamara z maski samochodu spada na ulicę – głową na jezdnię. Masza, widząc leżącą Tamarę, myśli, że ta nie żyje. Mimo poważnych złamań jakimś cudem podnosi się, by podejść do siostry. Ta na szczęście żyje.

Reklama

Kierowcy wybiegają z samochodów, wzywają pogotowie. Jedna z osób mówi, że widziała, jak doszło do wypadku i będzie świadkiem. Tamarę karetką wiozą na tomografię do Tychów. Drugi ambulans z Maszą jedzie do szpitala w Pszczynie. Po badaniach w Tychach Tamarę też przywiozą do Pszczyny.

Obie kobiety wtedy niewiele jeszcze potrafią mówić do polsku. Są same, w obcym kraju, połamane, bez pieniędzy, bez jakiejkolwiek pomocy.

3. 2900 zł

W sali szpitalnej siostry leżą obok siebie, ale są w różnej sytuacji. Sytuacja mocno połamanej (wieloodłamowe złamanie kości udowej) Tamary, cewnikowanej, z nogą na wyciągu, okazuje się paradoksalnie troszkę lepsza, bo – zatrudniona na umowę zlecenie od około 20 dni – ma ubezpieczenie. Masza dopiero przyjechała do Polski, by pracować (w Żorach). Nie jest ubezpieczona, nie ma pieniędzy. Ma złamanie kości łonowej, boli ją strasznie. Rachunek za jej leczenie będzie opiewał na 2900 zł.

4. Ludzie

Siostry, opowiadając dziś o tamtych chwilach, zdają się pamiętać głównie pozytywne rzeczy – najczęściej używane przez nie określenie to „fajny”. Fajni byli więc ratownicy z pogotowia (dziewczyna z chłopakiem) – bo spytali Tamarę, czy rozumie po polsku (odpowiedziała, że troszkę) i tłumaczyli, że podadzą jej środek przeciwbólowy. Fajny był lekarz w szpitalu w Pszczynie („doktor Pasierbek, dobry, wrażliwy człowiek”), bo nie zostawił, zainteresował się, zoperował, i to tak, że gdy kolejni fachowcy potem oglądali poskładaną nogę Tamary, mówili zgodnie: majstersztyk. Fajna była pielęgniarka, która ze swojego telefonu zadzwoniła do zakładu pracy Tamary i hotelu, by poinformować, co się stało – bo przecież kobiety wyszły i już nie wróciły. Wprawdzie początek znajomości z tą pielęgniarką do łatwych nie należał, potem kobieta sporo pomogła.

5. Słowa

Gdy się dokładnie wsłuchać, okaże się, że niefajnych sytuacji też nie brakowało. Tamara i Masza nie chcą o tym mówić i nie chcą, bym o tym pisała. To Mirka przekonuje, że trzeba powiedzieć, by na przyszłość każdy się zastanowił, zanim tak się odezwie. Bo też – wkurza się – trzeba mieć wrażliwość jamochłona, by powiedzieć: „Tu są dwie z Ukrainy. My takich nie lubimy” albo, że mają „szybko spier… na Ukrainę”. A takie słowa z ust pewnych osób – przyznają siostry – padły.

6. Święta pani Celina

W opowieści pojawia się jednak szybko kolejna „fajna polska kobieta”, o której siostry nie powiedzą inaczej jak tylko „święta pani Celina”. Ukrainki, gdy tylko pada jej imię, od razu się wzruszają i długo nie można się dowiedzieć, kim jest owa święta. A to pacjentka, którą jako trzecią położono w szpitalnej sali. „Święta pani Celina”, jej mąż i dzieci dają siostrom pieniądze, by można było kupić np. środki przeciwbólowe, kupują wodę, przynoszą jedzenie, pomagają. Są wsparciem.

– Da! Naprawdę! – mówią równocześnie Tamara i Masza.

– Przez pierwszy tydzień słyszałam tylko „święta pani Celina, jej cudny mąż i dzieci” – wtrąca Mirka. Siostry nie zapamiętały nazwiska, tyle tylko, że „święta pani Celina” ma syna „Ukasza, co jest wrać od zwierząt”. Jako że Pszczyna jest mała, Mirka skojarzyła, że zna tych ludzi. Pani Celina już od dłuższego czasu czekała na operację, ale przesuwano termin, przesuwano, aż trafiło, że znalazła się w szpitalu właśnie wtedy, gdy były w nim Ukrainki. Zdaniem sióstr to zrządzenie losu.

7. „Hadziuka”

Fajnie zachowali się znajomi z pracy Tamary, którzy zorganizowali zrzutkę i można było kupić kule dla Maszy. Mniej fajnie zabrzmiała informacja, że ponoć decydenci w zakładzie nie zgodzili się na to, by postawić skarbonkę na datki dla poszkodowanych w wypadku.

Ciężko się wspomina sytuację, do której doszło w hotelu.

Tydzień po operacji Tamary kobiety zostają wypisane ze szpitala. Masza porusza się o kulach, Tamara jest przykuta do łóżka. Karetka przewozi je do hotelu, kładą Tamarę na noszach, na podłodze. W hotelu łóżka piętrowe, nieduże pokoje. Nie w tym jednak problem. Okazuje się, że dla Maszy nie ma tu miejsca. Tamara tłumaczy, że przecież zdążyła przepracować w Polsce 24 dni, ma więc już jakieś zarobione pieniądze i zostaną jej wypłacone. Z tego opłaci hotel dla siostry – chodzi o to, by tylko mogły być razem. Masza – choć o kulach – byłaby w stanie jakoś zaopiekować się niemogącą się ruszać Tamarą. Takiej możliwości jednak nie ma, choć – jak mówi Tamara – są wolne miejsca w hotelu. Agencja, która organizuje pobyt Ukraińców – wyjaśnia kobieta – nie godzi się i już.

– Ja nie mówiłam, że coś chcę za darmo. Chciałam zapłacić moimi pieniędzmi. Nie pozwolili, bo siostra nie pracuje. Usłyszałam, że Masza nie może być w hotelu ani jednej nocy, a ja mogę zostać w hotelu jedynie do piątku, a potem jadę na Ukrainę – opowiada Tamara. Tylko jak osoba po poważnej operacji, która nie umie się ruszyć, jest w pampersie, wytrzyma ok. 15 godzin w busie na Ukrainę?

Na szczęście Tamara jest osobą, która szybko się nie poddaje (Mirka mówi o niej żartobliwie „hadziuka” – żmija, przeciwieństwo spokojnej Maszy), więc zaczyna dzwonić do Polek, z którymi pracowała i pyta, czy nie znają kogoś, u kogo jej siostra mogłaby pomieszkać. Znajoma oddzwania: ma przyjechać kobieta i zabrać Maszę.

Ta kobieta, co przyjechała, to była Mirka.

8. Taki przypadek

Mirka: – Był wtorek. Zadzwonił do mnie brat. Mówi, że przyszła do niego sąsiadka, by powiedzieć, że są dwie potłuczone w wypadku Ukrainki i potrzebna pomoc. Czy nie wzięłabym jednej, bo nie ma gdzie się podziać.

Mirka pomyślała, że na dwie noce może wziąć. Pojechała więc po Maszę do hotelu.

– Przyszła o kulach. Nie za bardzo wiedziałam, czy wszystko dobrze rozumiem. Przywiozłam ją. Zobaczyła gospodarstwo i pyta, co hoduję. Powiedziałam, że owce. „Jak moja siostra przyjechała pierwszy raz z Polski, to przywiozła mi zdjęcie pięknych owiec!” – powiedziała jej wtedy Masza. Okazało się potem, że na zdjęciu były owce Mirki. Taki przypadek.

Masza przyjechała do Mirki w stanie kompletnego załamania. Chodziła i płakała – cały czas. Mirka pytała, czemu tak płacze. Masza opowiadała, że Tamara tam leży sama, w pampersach, że nie umie się ruszać. Kto jej pomoże? Jak ona dojedzie na tę Ukrainę?

Przecież one pożyczyły pieniądze, by przyjechać do Polski. A teraz trzeba wracać, płacić za szpital. Nie mają tyle.

Mirka stwierdziła, że nie zniesie tego, że ta Masza tylko chodzi i beczy. Postanowiła więc zabrać do siebie też Tamarę. By był święty spokój. Pojechała po Tamarę autem. Nie wiedziała, jak ją wyniesie z hotelu, ale dwóch Ukraińców na krześle ją przeniosło do auta. W domu pomogli sąsiedzi.

– I przestała Masza odtąd płakać za siostrą? – pytam.

– Pani! My płakali całki czas! – mówią wzruszone Masza i Tamara.

– My płakałyśmy już potem we trzy. Ja z niemocy, bo nie wiedziałam, jak to wszystko ogarnąć – mówi Mirka. Bo najpierw myślała, że tylko na dwa dni bierze kobiety, a okazało się, że ten drugi dzień trwa do dziś.

9. Mirka zarządziła

Mirka zastanawiała się, jak ma wsadzić dwie okaleczone kobiety do busa i po prostu wysłać na Ukrainę. Jak ma to zrobić? I nie umiała sobie na to odpowiedzieć. Pierwsze dwa tygodnie więc przepłakały. Potem Mirka stwierdziła, że płacz nic nie da i zarządziła, że jak która będzie jeszcze płakać, to spakuje się i pójdzie spać do parku. A że jest osobą konkretną, podjęła też konkretną decyzję. Mogła być tylko jedna: Tamara i Masza mają zostać u niej tak długo jak będzie trzeba. Decyzję skonsultowała z braćmi i usłyszała: dobrze robisz.

10. Lawina

Mirkę dużo ludzi zna. Gdy znajomi i sąsiedzi dowiedzieli się o Ukrainkach w potrzebie – pospieszyli z pomocą. Po prostu ruszyła lawina dobra. Bo potrzeba było pieniędzy na leki, rehabilitację, USG. Trzeba było uczyć Tamarę chodzić.

– Ci ludzie dali na to swoje pieniądze! – mówią siostry cały czas płacząc.

W pomoc zaangażowali się proboszcz z Ćwiklic, ludzie z Goczałkowic, z Pszczyny, Rudołtowic, znajoma pielęgniarka Kasia (zawozi do lekarza, na prześwietlenia, ściąganie szwów, kontrole itd.).

– Pani Basia przywiozła chodzik. Dużo, dużo fajnych ludzi – wymienia Masza.

Mirka zaczęła się też dowiadywać, jak można prawnie pomóc kobietom. No bo przecież Tamara pracowała, była ubezpieczona. Okazało się, że swoich praw może dochodzić, starać się o odszkodowanie za utracone zarobki, za ból.

– Po to się płaci przecież wszelkie składki – mówi Mirka i nie może zrozumieć, dlaczego wcześniej nie znalazł się ktoś (z różnych instytucji, służb, zakładu, agencji), kto stanąłby na wysokości zadania, by udowodnić, że w Polsce w takich sytuacjach się pomaga.

– Ale teraz – mówi Mirka – chyba wszystko już jest na dobrej drodze.

11. Trzy siostry

– To co dalej? – pytam.

– Jak to co dalej? Ja mam teraz dwie siostry!

Masza i Tamara znów płaczą.

– Ta kobieta wzięła dwie kaleki z Ukrainy do siebie. Jedną o kulach, drugą w pampersach, niechodzącą. Nie wystraszyła się. Nie wiedziała, co my za ludzie, nic o nas nie wiedziała. A wzięła nas do swojego domu. Nie każdy wziąłby na swoje plecy taki ciężar! – mówią. – I ona cały czas się nami opiekuje! Ma gospodarstwo i jeszcze nam pomaga – dodają.

Mirka protestuje, nie chce tego słuchać. Powtarza, że tylu ludzi pomogło, taka wielka dobroć się wyzwoliła.

– Przecież każdy możne znaleźć się w takiej sytuacji: w obcym kraju, nie znając języka, bez pieniędzy, połamany. Tylko tak trzeba pomyśleć i spróbować się postawić na ich miejscu – tłumaczy.

Gdy wracam do domu, w telefonie mam SMS od Mirki: żebym przypadkiem o niej nie pisała. Mam pisać o tych wszystkich dobrych ludziach, którzy tyle pomogli. I o tym, że nie wolno bać się pomóc drugiemu człowiekowi.

Tamara i Masza wkrótce wyjeżdżają na Ukrainę, bo kończy im się wiza. Wierzą, że do Polski jeszcze wrócą.

12. Pytamy

O wyjaśnienie sytuacji, do której doszło w hotelu, zwracamy się mailowo do Agencji Pracy Tymczasowej HR Consulting Partners Sp. z o.o., która pośredniczyła w zatrudnieniu Tamary. Przedstawicielka Agencji, z którą się kontaktujemy telefonicznie, odsyła nas do Pawła Sikory, rzecznika ZM Henryk Kania S.A.

O skarbonkę pytamy w zakładzie (ZM Henryk Kania S.A.), w którym kobieta pracowała.

Odpowiedzi na oba e-maile – za pośrednictwem rzecznika P. Sikory – udziela nam Dominika Rąba, wiceprezes ZM Henryk Kania S. A.

Dlaczego kobieta niemogąca się poruszać (nawet za potrzebą fizjologiczną) miała być po kilku dniach odesłana na Ukrainę?

Dominika Rąba, wiceprezes ZM Henryk Kania S. A.: „W hotelu pracowniczym nie ma warunków do efektywnego leczenia. Pani Tamara sama zdecydowała, iż najlepszym wyjściem będzie kontynuacja leczenia na Ukrainie. Leczenie to mogło być darmowe, gdyż nie rozwiązaliśmy z nią umowy chcąc – jako jej pracodawca – pomóc jej w dojściu do pełni sprawności. Pani Tamara zadeklarowała zresztą, iż po zakończeniu leczenia wróci do pracy w naszym zakładzie. Niestety, leczenie przedłużyło się i z końcem stycznia 2018 roku, z przyczyn formalnych określonych w ustawie o zatrudnianiu cudzoziemców umowa musiała zostać rozwiązana. Nie widzimy jednak przeciwwskazań, by znów zatrudnić panią Tamarę w naszej firmie, gdy dojdzie do pełni sił”.

Dlaczego nie pozwolono pozostać w hotelu (za opłatą, nie za darmo) siostrze przykutej do łóżka pracownicy?

„Nie mogliśmy zakwaterować siostry pani Tamary w hotelu pracowniczym, ponieważ nie posiadała ona ubezpieczenia zarówno polskiego, jak i ukraińskiego, co w przypadku jakichkolwiek problemów zdrowotnych powstałych w hotelu pracowniczym, wiązałoby się z konsekwencjami prawnymi dla Spółki”.

Sprawa skarbonki. Czy rzeczywiście nie pozwolono jej postawić? Dlaczego?

„Do Zarządu ZM Henryk Kania S. A. nie wpłynął żaden wniosek o zorganizowanie zbiórki na wskazywany przez Państwa cel, stąd też nie może być mowy o wydaniu zgody bądź jej braku na zbiórkę. Należy tutaj zaznaczyć, że wyłącznie Zarząd naszej Spółki jest uprawniony do podejmowania decyzji w takich przypadkach. Warto także zwrócić uwagę, że po opisywanym przez Państwa wypadku komunikacyjnym, który miał miejsce w Pszczynie na jednym z przejść dla pieszych, przedstawiciele naszej firmy aktywnie włączyli się w pomoc obu kobietom, mimo iż tylko jedna z nich była zatrudniona w strukturach firmy, a zdarzenie miało miejsce poza terenem i godzinami pracy. Niezwłocznie zapewniliśmy tłumacza, który wymiernie pomógł w załatwieniu wszelkich formalności z policją oraz ubezpieczycielem. Kilkukrotnie przedstawiciele naszej firmy odwiedzili poszkodowane kobiety w szpitalu. Utrzymywaliśmy także stały kontakt z funkcjonariuszem policji zajmującym się opisywaną sprawą”.

Autor: Renata Botor-Pławecka

Reportaż ukazał się w „Nowym Info” nr 8 z 17.04.2018 r.

Materiał chroniony prawami autorskimi. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Mirosława Gruszczyk: Nie oceniaj, jeśli nie wiesz

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. Dziękuję Autorce za piękny artykuł…Wzruszyłem się do łez. Chętnie bym poczytał o dalszych losach Tamary (moja wnuczka ma takie imię) i Maszy…Możliwe będzie?

  2. Piękna i pozytywna historia. Są jeszcze ludzie o dobrych sercach, podziwiam Panią Mirkę i chylę czoła. Pani Tamarze i Pani Maszy życzę powrotu do zdrowia. Oby docierało do nas więcej takich pozytywnych informacji. Dziękuję.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj