Barwna historia tyskich taksówkarzy. Na postoju i w drodze – część 3

0
Bal taksówkarzy w Łaziskach Średnich. Drugi z lewej to Eugeniusz Helios. Leon Małek w ciemnych okularach; fot. arc
Reklama

Banałem jest stwierdzenie, że dla taksówkarza najważniejszy jest w pracy samochód, ale w latach 60. marka i stan wozu miały wpływ na pozycję w środowisku i wśród pasażerów (większa liczba kursów). Wtedy łatwo nie było, bo nawet jeśli miało się pieniądze, to auto trudno było dostać. Z ostatniego odcinka naszej opowieści dowiecie się państwo, jakimi samochodami jeździli pierwsi taksiarze. Przybliżamy też sylwetki tych najbardziej znanych, lubianych i szanowanych kierowców.

Autor: Marcin ZARZYNA

Leon Małek

Wszystkim kierowcom znany był Leon Małek, jeden z pierwszych tyskich „numerów” (nr 5). Przez wiele lat prezes Stowarzyszenia Transportu Prywatnego. Energiczny, przedsiębiorczy, lubiący brylować na postoju, jak i w środowisku. Dziś o takich osobach psychologia mówi „gwiazda socjometryczna”. Na zdjęciach dobrze rozpoznawalny po swoim szerokim uśmiechu i ciemnych okularach.

– Leona wszędzie było pełno… Był obrotny, jak go gdzieś wyrzucali drzwiami, to wchodził oknem. Nie ominął żadnych uroczystości, oficjalnych imprez – wspomina Paweł Brożek.

Sprawom transportu osobowego poświęcał większość swojego czasu. Kierowcą tyskiej taksówki został w 1958 r., ale pracę w zawodzie szofera zaczął dziesięć lat wcześniej od jazdy ciężarówką w tyskim PSS–ie. Był to rok 1948. Karierę zawodową zakończył dopiero w 1994 r.

Reklama

Mówi syn Leona Małka, Janusz: – Ojciec opowiadał, że w tamtym okresie [lata 50.] zawsze jeździli z konwojentem wyposażonym w karabin.

Jego wóz marki Horch miał otwierany dach i konwojent przez ten lufcik wystawał z karabinem, zwłaszcza gdy rozwozili mięso

[było ono w PRL–u towarem strategicznym, jego stale niewystarczająca podaż i rosnące ceny wywoływały niepokoje społeczne].

Leon Małek z samochodem marki Pobieda. Na rejestracji widoczny napis Stalinogród (tak w latach 1953-1956 nazywały się Katowice). W tle osiedle A i miasteczko barakowe; fot. archiwum Janusza Małka

– Pierwszym wozem w karierze taty był mercedes 190D, tzw. „skrzydlak”. Kolejne również były mercedesy, aż do końca kariery. Oprócz nich miał w kolekcji jeden wóz marki Chevrolet i… czarną wołgę.

Julian Balon

Bogatym życiorysem i ciekawą osobowością odznaczał się wśród taksówkarskiej braci Julian Balon (numer boczny 21). Swoje burzliwe losy przed i po II wojnie światowej, a także wspomnienia z okresu okupacji niemieckiej, kiedy pracował w nadleśnictwie Murcki opisano w lokalnej prasie. Do Tychów przybył wraz z rodziną w 1937 r. O początkach swojej kariery taksówkarskiej mówił tak:

„W 1955 r. ożeniłem się. Moją żoną została Maria Dziubany. […] Po ośmiu latach urodził się nasz pierwszy syn, Jacek. Wtedy właśnie, chcąc umożliwić żonie sprawowanie opieki nad synem, zostałem taksówkarzem. Było to możliwe, ponieważ byłem już wtedy właścicielem samochodu marki Skoda Octavia. Potem go sprzedałem i  kupiłem na raty warszawę. Był to rok 1963 […] W latach 60. można było z tego nieźle żyć. Na tyle nieźle, że udało się nam wybudować dom w Bieruniu”.

Niska emerytura zmusiła Juliusza Balona go do kontynuowania tego zawodu tak długo, jak pozwalało na to zdrowie. O jego usposobieniu i postawie życiowej niech świadczą następujące słowa zapisane podczas rozmowy z Ryszardem Kiełczewskim w 1999 r. (artykuł w „Tydzień w Tychach”):

„Dzisiaj kokosów na taksówce się nie zarabia. Czasami przez 10–12 godzin trafia mi się trzech klientów. Nie mówię tego, żeby narzekać. Nigdy w życiu nie narzekałem na los i nie będę robił tego teraz. Mam swoje radości, których źródłem są moi synowie, a także dwóch wnuków bliźniaków […] ”

Ernest Stencel

Inną znaną postacią wśród tyskich taksówkarzy był Ernest Stencel, miłośnik motoryzacji, w całym zaś kraju znany jako wybitny hodowca gołębi pocztowych.

Mówi Zuzanna Stencel: – Mąż umarł w 1998 r. podczas stawiania budynku, w którym tyscy gołębiarze urzędowali [ul. Wodna na Glince]. To był człowiek niesamowitego formatu. Właściwie jego najważniejszą pasją były nie tyle samochody, co gołębie. Precyzyjniej: w tygodniu były samochody i ptaki, a w weekend już tylko gołębie. Nawet na pomniku na cmentarzu w Wartogłowcu ma napis: „Kochał gołębie ponad wszystko”. Na jego pogrzeb zjechali się ludzie z całej Polski i z zagranicy. Były 34 sztandary, a w „Gazecie Wyborczej” artykuł o nim… Ale pan chciał o taksówkach.

Ernest Stencel i jego przyajciel Bazyl Szurin w maju 1965 r.; fot. B. Szurin

– Mąż od 1958 r. jeździł na taksówce, przez 11 lat. Do 8 maja 1970 r. Najpierw osobówką, a potem przeszedł do transportu ciężkiego. Jego zawsze interesowały duże samochody. I to przeszło na syna, bo syn jeździ tirem. Mąż w weekend robił synowi listę, co trzeba porobić przy autach i tak pomału go wdrażał. Pamiętam, że jak sprzedawał ciężarowego horcha, to cały dzień chodził wokół niego. Oglądał go, gładził. Nie umiał się z tym autem rozstać, bardzo był do niego przywiązany. Dbał o każdy swój wóz.

– Proszę spojrzeć, takich zdjęć pan na pewno nie widział. Pani Zuzanna wyciąga plik kolorowych zdjęć z lat 60. – Mąż miał serdecznego przyjaciela. Nazywał się Bazyl Szurin, wyjechał do Ameryki. To on robił w 1965 r. te zdjęcia przy samochodzie męża na ulicy Batorego. Oglądamy w ciszy zdjęcia o specyficznej kolorystyce kodakowskiego filmu.

Od lewej Bazyl Szurin i Ernest Stencel – spotkanie po latach; fot. arc

Paweł Klich

Obecnie najstarszym żyjącym tyskim taksówkarzem jest Paweł Klich, od numeru bocznego nazywany przez kolegów „Pawłem Dziewiątką”.

– Zaczynałem w Katowicach w „Auto-Delko”, ale potem poszedłem pracować w WPK [Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne]. Zarobki jednak były takie sobie. Na etacie miałem jakieś 1800 zł. W dodatku ciągle zdarzały się konflikty o części. Pospierałem się z sekretarzem, bo nie byłem w partii. Zawsze byłem ten drugorzędny – wspomina Paweł Klich. – To wszystko spowodowało, że dałem się namówić koledze i poszedłem pracować na postoju taksówek. Tam już były porządne pieniądze.

Jak ktoś przyrobił mocno, to wyciągał nawet do 20 tys. zł miesięcznie. Ja stałem przeważnie koło Azetu albo na placu Bieruta.

Jeśli chodzi o samochody, to miałem ich około osiemnastu. Najwięcej polonezów. Zresztą do teraz nim jeżdżę.

– Mam 86 lat. Jeździłbym zawodowo do dzisiaj, gdyby nie to, że można do 80 lat. Lekarz i tak przepuścił mnie w wieku 75 lat na kilka lat dłużej, ale spytał retorycznie, czy zamierzam prowadzić do setki?

Eugeniusz Helios potwierdza, że Paweł Klich należał do najpracowitszych kierowców. O ile przeciętny taksówkarz robił 60 tys. km rocznie, to jemu zdarzało się i 90 tysięcy.

Ekipa

Wspomina Janusz Małek, syn Leona: – Z opowieści ojca pamiętam, że na początku kierowcy byli ze sobą bardzo zżyci, to było coś więcej niż praca. Z dnia na dzień potrafili się skrzyknąć i zorganizować na rajd do Wisły czy Ustronia.

Eugeniusz Helios: – Rokrocznie organizowaliśmy bale, na które zapraszaliśmy przedstawicieli Milicji Obywatelskiej, Urzędu Miar i Wag i Wydziału Komunikacji. A więc z tych środowisk, z którymi mieliśmy zawodowo styczność z racji wykonywanych zadań. To było takie podsumowanie roku. Bale odbywały się one w domu kultury w Łaziskach Średnich.

Bal taksówkarzy w Łaziskach Średnich. Drugi z prawej to Eugeniusz Helios. Leon Małek w ciemnych
okularach; fot. arc

– Imprezy imprezami, ale czasami służby interesowały się nami z innych powodów. Ja miałem kiedyś dwie rewizje. Z czasem dowiedziałem się, dlaczego. Powodem była pewna kradzież w Tychach. Sprawców złapano w Piekarach, a przy nich znaleziono mój numer domowy. Szukano u mnie jakichś kurtek skórzanych. Sprawdzano, czy ja z nimi jakoś nie współpracowałem, czy ich gdzieś nie przewoziłem… Nie udało mi się wyjaśnić, skąd mieli mój numer – mówi Eugeniusz Helios.

Taksówkarze często znali się nie tyle po nazwiskach, co po bocznych numerach, imionach, markach aut i ksywach. Świadczą o tym chociażby przykłady: Pawła „Dziewiątki”, Stanisława „Ślypko” i Wacka „Granady”.

Nie należy ulegać wrażeniu, że wszyscy żyli zgodnie. Nie brakowało sytuacji rodzących antagonizmy. – Ojciec był rygorystą, jeśli chodzi o obyczaje panujące wśród kierowców i nie podobało mu się nieraz podejście niektórych do zawodu. Bo to przecież specyficzna praca, bo klienci są różni, trzeba mieć pewne predyspozycje psychologiczne i umiejętność obcowania z ludźmi. Nie każdy się do niej nadaje – mówi Janusz Małek.

Rozluźnienie regulacji dotyczących przystępowania do zawodu zrodziło podziały. Narosła wzajemna niechęć między tymi, którzy chcieli tylko dorabiać do emerytury, a tymi, dla których taksówka to jedyne źródło zarobku. 65–70 proc. taksówkarzy to dorabiający emeryci. Głównie górnicy i mundurowi.

Roman Drabik (numer boczny 452): – Myśmy się kiedyś nie kolegowali z Gienkiem. On robił na cały etat, a jo na pół, dorabiołech. I on uważoł, że jo mu odbierom robota. Dopiero jak jo to rzucił i zająłech się myślistwem, to my się jakoś polubili i normalnie zaczli godać.

Mercedes od Zasady

Banałem jest stwierdzenie, że dla taksówkarza najważniejszy jest w pracy samochód, ale w latach 60. marka i stan wozu miały wpływ na pozycję w środowisku i wśród pasażerów (większa liczba kursów). Dawniej łatwo nie było, bo nawet jeśli miało się pieniądze, to auto trudno było dostać.

M. Songin (numer boczny 35): – Ojciec był w Anglii i posłał mi funty. Kupiłem więc skodę spartak. To było dwudrzwiowe auto, które musiałem zamienić na warszawę. Przepisy wymagały używania samochodu czterodrzwiowego na taksówce. Mój brat jeździł angielskim morrisem (nr boczny 17) kupionym od gościa z Kobióra, który z kolei przywiózł go z zagranicy.

Pięknego seledynowego forda miał Wasyl German zwany też „Wackiem Granada” od modelu swojego auta. Wóz prezentował się na tyle nobliwie, że często wynajmowany był do ślubów.

Wacek vel Wasyl był repatriantem zza Buga, który ponoć w czasie wojny miał stopień lejtnanta Armii Czerwonej. Wykorzystywał to skwapliwie, kiedy miał problemy z koncesją na przewóz osobowy.

Mówi Zuzanna Stencel, żona Ernesta: – Mąż zawsze marzył o mercedesie. Niestety nigdy nie było na to pieniędzy, ale ja się uparłam, że załatwię mu tego mercedesa w Krakowie u Sobiesława Zasady. I załatwiłam. Czekał na niego pół roku. Długo się nim nie nacieszył, bo tylko pięć lat. Po śmierci męża sprzedałam go innemu taksówkarzowi. Ponieważ się wahał, powiedziałam: „Panie, spytej się na pan postoju. To jest auto od Stencla. Nic więcej panu nie powiem”. Następnego dnia przyszedł i zapłacił żądaną cenę od ręki.

Pierwszy mercedes wśród taksówek pojawił się jednak o wiele wcześniej i należał do Józefa Janty (numer boczny 16). Był to klasyczny „skrzydlak” w szarym kolorze.

Przed Urzędem Stanu Cywilnego – mercedes Józefa Janty; fot. arc

Duży fiat koloru bahama yellow

W 1969 r. na postoju pojawił się pierwszy duży fiat. Był koloru białego i należał do Józefa Kurzaka znanego w środowisku jako „Fukol” (nr boczny wozu 10). Co ciekawe w pewnym okresie to właśnie fiat wzbudzał większe zainteresowanie pasażerów niż mercedes!

Wspomina Eugeniusz Siwy (numer boczny 25): – Ja miałem drugiego dużego fiata w Tychach, to była jeszcze nowość. Wszyscy chcieli nim jechać. Po pół roku przemalowałem go na bardzo rzadki wówczas kolor „bahama yellow”. Lakier przywiózł mi z Włoch Otto Bartkowiak, kierowca wyścigowy i rajdowy, dwukrotny mistrz Polski. Przerobiłem jeszcze skrzynię biegów, bo dźwignia była na początku przy kierownicy. Ja ją przeniosłem tak, jak to było w późniejszych modelach, na podłogę. Szkoda że nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu, wszystko zostało zalane w piwnicy.

Syn Leona Małka, Janusz wspomina stosunek ojca do swoich wozów tak: – Ojciec miał taki zwyczaj, że kiedy kupił nowy samochód, to zawsze robił sobie z nim zdjęcie pod kościołem św. Marii Magdaleny. Bardzo dbał o swój samochód – musiał być umyty, wypolerowany, czasami mieliśmy wrażenie, że auto było ważniejsze niż rodzina. On tą pracą żył.

Przeglądamy z Eugeniuszem Heliosem spis tyskich taksówkarzy, który zrobił w okresie, gdy był wiceprezesem Zrzeszenia Transportu Osobowego w Tychach. Dominują w nim auta rodzimych marek z silnikami benzynowymi. Diesle, czy jak się to dawniej mawiało „ropniaki”, reprezentowane są w tym spisie wyłącznie przez mercedesy.

– W sumie miałem czternaście aut, łącznie z obecnym – wspomina E. Helios. W roku 1970 jeździłem warszawą. W latach 90. miałem mercedesa. W okresie 1998–2004 r. jeździłem polonezem caro. Teraz jeżdżę volkswagenem passatem. Przedostatni wóz też był tej marki. Fiatów miałem chyba z siedem. Były więc różne auta, i polskie, i zagraniczne. Najbardziej sobie chwalę jednak niemieckie. Dobre silniki (1,9 TDI), mało awaryjne.

Jak miałem warszawę, to po 80 tys. czuło się, że to było tak sobie wykonane. Kiedy zjeżdżałem z górki murckowskiej, to robił się hałas, drzwi na zawiasach nie były za dobrze spasowane.

Warszawa miała długi wał napędowy i czuło się wyraźne drgania, zwłaszcza podczas wrzucania na luz przy jeździe z górki.

Pytam „ostatniego Mohikanina” starych tyskich taryfiarzy – jak długo zamierza jeździć? – Chciałbym dobić do 50 lat. Mało kto się może pochwalić takim stażem pracy! – mówi Eugeniusz Helios. – Jeszcze do niedawna jeździłem w jednej z korporacji, jednak problemy zdrowotne spowodowały, że stałem się mniej dyspozycyjny. Teraz jeżdżę wyłącznie na własny rachunek i tak już pozostanie do końca mojej kariery.

***

Kończąc moją opowieść pragnę podziękować panu Eugeniuszowi Heliosowi za spełnienie roli cierpliwego przewodnika. Bez jego fenomenalnej pamięci i kontaktów niemożliwe byłoby opisanie kilkudziesięciu lat działalności branży taksówkarskiej w Tychach w takiej formie, choć skazanej na nieuniknione skróty i uogólnienia.

Mam cichą nadzieję, że czytelnicy wybaczą mi wszelkie potknięcia, nieścisłości, a docenią godziny poszukiwań zdarzeń, miejsc i ludzi. Dziękuję wszystkim rozmówcom, którzy zechcieli mi poświęcić uwagę i czas.

Autor: Marcin ZARZYNA

Artykuł ukazał się w dwutygodniku „Nowe Info” nr 13 z 26 czerwca 2018 r.

Cykl trzech tekstów pt. „Na postoju i w drodze” otrzymał nagrodę główną w ogólnopolskim konkursie dziennikarskim SGL Local Press 2018 w kategorii „Dziennikarstwo specjalistyczne”.

Barwna historia tyskich taksówkarzy. Na postoju i w drodze – część 2

Barwna historia tyskich taksówkarzy. Na postoju i w drodze – część 1

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj